WAŻNE:
IT'S ALL OVER


WARTO PRZECZYTAĆ:

227. Wszystko ma swój początek
(autorstwa Abby Hope)

228. But tomorrow never came
(autorstwa Kate Sparks i Ethana Arisena)

POLECAMY:

piątek, 22 marca 2013

228. But tomorrow never came




Piąty raz czuję się tak zagubiony.
Czwarty raz upadam.
Trzeci raz się czołgam.
Drugi raz myślę, że...
Pierwszy. Pierwszy raz wiem to na pewno.

Słyszysz?
To nie deszcz. I nie kapiący kran. Nie wiatr, nie szept, nie chichot, nie chrobot i nie trzask, ani szum, nie skrobanie, nie szloch, nie stukanie. To cisza. Piękna, prawda?
Moje słońce zaszło tak dawno, że już właściwie nie pamiętam ciepłego dotyku smug złota na skórze. Ciemność spowija każdy kąt, każdą myśl, każde jutro, które nigdy nie nadejdzie. Już nigdy nie nawiedzi mnie żaden Jezus, chociaż kiedyś tak bardzo pragnąłem wpaść na któregoś. Może spokój jego słów spijany łapczywie wśród hałasu przyniósłby jakieś ukojenie. Może nie.
Widzę już tylko cienie. Nie potrafię chodzić prosto. Wiecznie uginam się pod ciężarem wszystkich słów, gestów i smaków zbyt pięknych, żebym tak po prostu pozwolił im odejść. Obserwuję, jak szklanki zdradziecko wymykają się z moich dłoni, patrzę bezradnie na ich ostatni konwulsyjny taniec, jakby wierzyły, że jest jeszcze nadzieja na bezpieczne lądowanie. Gapię się z rękami zwieszonymi wzdłuż ciała, ze skonsternowanym, błędnym wzrokiem, wbitym w przestrzeń, dlaczego nic nie zrobiłem?
A potem słyszę już tylko tępy łomot, krótki, niknący w rzeczywistości, a brzmiący tysiącem ech w moim umyśle i wiem. To już koniec.

- Kocham cię – szepnął, spoglądając w jej zielone oczy. Jego silna dłoń głaskała delikatnie, z czułością, jej policzek. Długie, dawno nie obcinane ciemne kosmyki opadały mu na oczy, przysłaniając cześć widoku, jednak dla niego liczyła się tylko Ona. Jej usta wyginające się w wesołym uśmiechu, jej drogocenne szmaragdy wpatrzone w jego twarz, jej dłoń obejmująca go za szyję. Chciał zatrzymać ten moment na zawsze.
- Ja ciebie też – odparła na to ona, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze trochę. W tym konkretnym momencie czuła się naprawdę szczęśliwa. Czuła się tak, jak nie czuła się od dłuższego czasu. Szczęśliwie, tak, ale jeszcze beztrosko i tak… wolno. Jakby nie była niczym ograniczona. Nie była zamknięta w klatce smutku, nie była ograniczona ścianami płaczu. Była wolna jak ptak.
Jedno jego słowo i znikał cały smutek. Jedno jego słowo i nie miała ochoty zniknąć. Jedno jego słowo i miała ochotę żyć. Jedno jego słowo i cały wszechświat należał tylko i wyłącznie do nich. Mogli spacerować, podróżować, założyć rodzinę. Mogli być razem i mogli być razem szczęśliwi. Mogło spełnić się to, czego od tak długiego czasu pragnęła.
Tym razem byli u niego. Promienie słońca przebijały się przez szybę i spotykały ich twarze. Na dworze było ładnie i chciała wyjść. Z nim. Najlepiej szybko. Mogliby odwiedzić pobliską kawiarnię, gdzie on zamówiłby dla nich dwa kawałki ciasta i dwa kubki herbaty. Potem pospacerowaliby gdzieś w okolicy, a ostatecznie i tak wróciliby tutaj. Jak zawsze. Tak właśnie żyli – trochę nudno i przewidywalnie. Spokojnie. Ale po wydarzeniach z przeszłości spokój był potrzebny im obojgu. Spokojne życie, bez żadnych niespodzianek, bez wielkich imprez czy spotkań towarzyskich. Tylko ich dwójka. Może kiedyś trójka.
- Chooodźmy gdzieś – powiedziała z delikatnym uśmiechem, ciągnąc go za rękaw bluzy.
On był jednak poważny. Dziwnie, niepokojąco poważny. Chciał z nią zerwać? Błagam, niech ktoś powie, że to nie to! Błagam! Nie mógł z nią zerwać, prawda? Prawda?
- Skarbie, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Bardzo ważnego – powiedział, a ona straciła wiarę w cokolwiek, co ich kiedykolwiek łączyło. Chciał z nią zerwać, to było pewne. Dlaczego? Dlaczego chciał to zrobić? Dlaczego teraz? – Zamknij oczy, dobrze? I, proszę, nie podglądaj.
Więc zrobiła, co kazał. Nie wiedziała, po co kazał jej zamykać oczy, kiedy chciał z nią zerwać. Ale nie musiała tego rozumieć. Już się przyzwyczaiła, że wielu rzeczy nie rozumie. Gdyby nie te myśli, usłyszałaby ciepły ton jego głosu i delikatny uśmiech tańczący na jego ustach. Ale nie widziała.
- Otwórz oczy – szepnął po chwili.
Klęczał przed nią. Klęczał. A w jego ręce było coś. Pudełko. Małe. Pierścionek. O mój Boże, czy on zamierzał jej się oświadczyć?
- Kochanie… wyjdziesz za mnie?

Podobno kiedyś byłem głęboko zakochany. Bo była piękna? Bo miała władzę? Bo każdy, kto chociaż raz na nią spojrzał, musiał w końcu paść do jej stóp? Bo potrafiła ukoić duszę jak nikt inny? Bo tak naprawdę była tylko jednym – kłamstwem, w które wierzy każdy, bo ma wrażenie, że jego wiara jednak coś zmieni. Właśnie wtedy następuje skażenie tą chorą zuchwałością, iż jeden człowiek może dokonać czegoś wielkiego, wzniosłego, wybijającego się ponad dokonanie innych. Ale ona tylko się bawi. Zawsze dzika, karmi się duszą i ciałem. Chyba jest już nawet znudzona czekaniem, aż przestaniesz wierzyć i spróbujesz zerwać się do ucieczki. Wtedy podcina nogi, pluje w twarz, zamyka w małej klatce, żebyś poczuł się tak, jak powinieneś czuć się od początku. Pokazuje, jak niewiele dla niej znaczysz.
Pamiętam tylko rozdzierający ból w klatce piersiowej, napięte do granic możliwości nerwy, kiedy oglądałem zgliszcza po tym pożarze, który z początku zdawał się być niewinną zabawą. Igraniem z płomykiem. Podniosłem jabłko, lśniące czerwienią jabłko, leżące w wysokiej trawie. Było zgnite.
Teraz znowu kupiłem bilet do krainy zgniłych jabłek. One way. Nie ma tu już nic, dla czego chciałbym ciągnąć tę wieczną wojnę, zdrapywać z umysłu resztki wspomnień, które cały czas kuszą mnie iluzją cudu. Światło blednie, cały czas blednie, chociaż czekam i modlę się, że ktoś w końcu otworzy drzwi, ale moje słowa nikną w głuchej pustce, modlitwa zamienia się w bezgłośny lament pokonanych.
Ostatni strzał, mój najlepszy, złoty strzał leży przede mną. Już sam nie wiem, w co wierzyć. Chyba nie wierzę w nic.

Jest szósta rano, ulice niemal świecą pustkami. Zwłaszcza tutaj, na przedmieściach. Drobna blondynka idzie szybkim krokiem, patrząc prosto przed siebie. Wydaje się nie interesować niczym, ale wystarczy spojrzeć na jej twarz, by wiedzieć, że jest inaczej. Zmarszczone brwi, delikatnie przygryzione usta. Martwi się. Może boi. Jednak dalej idzie, bo musi. Wie, że musi. Musi wreszcie rozprawić się z przeszłością. A On jest częścią jej przeszłości. Lepszą częścią, o tak, ale z takimi trudniej się rozstaje i trudniej godzi.
Wiatr rozwiewa jej włosy, podczas gdy ona skręca w kolejne uliczki Nowego Jorku. Zna tę drogę na pamięć. Często tędy chodziła przez ostatnie dni. Chciała się z tym zmierzyć wcześniej, ale się bała. Jeszcze bardziej, niż w tej chwili. Teraz jest zdeterminowana. Myśli o jego uśmiechu i zapachu jego włosów, kiedy kładła głowę na jego ramieniu. Myśli o tym, jak była szczęśliwa w jego towarzystwie. Myśli o tym, co ich jeszcze mogło spotkać. O szczęśliwej przyszłości.
Obok niej przechodzą ludzie, jednak ona zdaje się ich nie dostrzegać. Patrzy na nich, ale ich nie widzi. Jest tylko ona. I On. Chce wreszcie do niego przyjść i porozmawiać. O wszystkim. Chce mu opowiedzieć o Londynie, o swoim ojcu, o długich miesiącach, podczas których byli tak daleko od siebie. Chce znów znaleźć się w jego ramionach. Chce znów poczuć jego zapach. Chce znów wpleść palce w jego włosy. Chce, żeby on opowiedział jej o sobie. Co robił, kiedy jej przy nim nie było? Czy tęsknił tak bardzo, jak ona? Czy martwił się? Czy wciąż ją kocha? Czy wciąż chce z nią być?
Czy cały czas mogą być ze sobą szczęśliwi?
I wreszcie dochodzi do miejsca, w którym całe jej życie ma wywrócić się do góry nogami. Kamienica, w której mieszka On. Bierze głęboki oddech i wchodzi do środka. Dobrze słychać każdy jej krok. Echo unosi go i odbija po całej klatce schodowej. Słyszy każdy swój krok i bicie swojego serca.
Bum!
Tup!
Bum!
Tup!

Nie wierzę, że jeszcze cokolwiek się zmieni.
Widzę wschód. Widzę zachód. Widzę jak zapadam się w dół, coraz niżej, coraz bardziej w siebie. Chrapliwy oddech, jakbym przebiegł tysiąc mil bez kropli wody, jakbym powiedział już wszystkie słowa, a życie nadal milczało. Ucieka ode mnie, nie potrafię go złapać. Nie potrafię wygrzebać się z własnego grobu.
Przez ten jeden moment, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy od tak długiego czasu wiedziałem, że mi się uda. Powoli Cię przekonam. Powoli przekonam siebie, iż wszystko jest jeszcze możliwe, a my możemy żyć. Razem.
Ale im dłużej nie było Cię obok, im częściej o tym myślałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że nie mogę nawet próbować zapukać do Twoich drzwi. Skazałem Cię na tyle cierpienia. Nikt Ci za to nie zapłaci. Nikt nie powie, że tyle wytrwałaś, że byłaś dzielna. Nikt nie powie, że zasługujesz na coś wspaniałego. Nikt nie zrozumie, jak wiele mi dałaś, budując ze mną na słowach. Jednak słowa są nietrwałe, wiesz? Słowa się zmieniają. Bledną. O słowach się zapomina. Słowa mutują, ludzie rzucają je na wiatr, a one docierają jako hybrydy kłamstw i kurzu tam, gdzie nie powinny.
Nie chcę już dłużej patrzeć na to wszystko; nie chcę wiedzieć, myśleć, pamiętać, żałować, oddychać. Chciałbym po prostu przestać. Wybacz mi proszę, że nigdy nie doceniłem jak wiele mi dałaś. Byłem zbyt wielkim egoistą, żeby dostrzec, jak wiele za to płacisz.
Nigdy jednak nie przestałem, nigdy nie przestanę darzyć Cię tym samym uczuciem. Słowa mogą stracić swe znaczenie, ale znaczenia nie straci to, co wyrażały. Bądź szczęśliwa. Zapomnij.
Kocham Cię.
Wrócę nim się obejrzysz.

Zapuka kilka razy, jednak nikt jej nie otworzy. Zapuka raz jeszcze. I jeszcze raz. Po krótkiej chwili naciśnie delikatnie klamkę, która opadnie. Drzwi staną przed nią otworem. Przygryzie lekko dolną wargę, by następnie zrobić dwa kroki do przodu, do środka mieszkania. Do środka jego mieszkania. Przejedzie palcami po szafce, oglądając ich wspólne zdjęcie. Więc nie zapomniał, pomyśli, a na jej ustach przez chwilę zagości delikatny uśmiech.
Przejdzie następne kroki, wołając jego imię. Niegłośno. Wejdzie do kuchni, która okaże się pusta. Idealnie wysprzątana, lecz pusta. Zastanowi się, czy aby on nie gra z nią w jakąś grę. Grę polegającą na znalezieniu go w którymś z pokoi. Zupełnie jakby wiedział, że ona przyjdzie do niego, kiedy ona sama podjęła tę decyzję spontanicznie.
Salon też będzie pusty.
Wtedy przejdzie do ostatniego pokoju w jego niewielkim mieszkaniu. Do sypialni. Odkąd wejdzie, będzie podejrzewała sypialnię, jednak zostawi ją sobie na koniec. Całe mieszkanie jest przesiąknięte jego zapachem, a ona będzie chciała go poczuć. Wspomnieć ukochanego. Wspomnieć ich dobre chwile.
Wejdzie do sypialni pełna oczekiwania. On będzie stał za drzwiami z uśmiechem, pomyśli. Będzie na mnie czekał. Jednak on nie będzie czekał już na nikogo. Nie będzie stał. Jego ciało znajdzie w łóżku. Zamknięte oczy. Wygląda, jakby spał, pomyśli. Jakby spał. Jakby.
Jakby.
Wtedy zrozumie. Zrozumie i to bardzo dobrze. Do jej oczu napłyną łzy. Z gardła wydobędzie się cichy okrzyk.
To nie może być prawda. Nie. Nie. Nie.
Zamknie oczy, jakby to mogło czemuś pomóc. Jakby sądziła, że po otworzeniu wszystko będzie wyglądać inaczej. Że on będzie na nią czekał z uśmiechem.
Ale on nadal będzie martwy.
- Etanie – szepnie, podchodząc bliżej niego. Położy się obok, jednak nie poczuje ciepła bijącego od jego ciała. Nie poczuje bicia jego serca. Nie poczuje już niczego. Będzie chciała umrzeć razem z nim. Częściowo umrze. Umrze, leżąc koło jego martwego ciała. Umrze, a potem otworzy oczy i narodzi się na nowo. Będzie musiała żyć. Dla niego.
Usiądzie na łóżku. Przetrze oczy dłonią, mimo iż łzy cały czas będą lecieć. Weźmie do ręki telefon i zadzwoni po policję. Po wykonaniu telefonu zauważy kopertę leżącą na jego stoliku nocnym. Kopertę zaadresowaną do niej.


OD AUTORÓW:
Tutaj Autorka Kate chciała tylko napisać, że dedykuje ten rozdział Konradowi, Basi i G. I że jest jej bardzo smutno i w ogóle, ale to musiało się stać, bo tak.

Ethan Arisen & Kate Sparks

3 komentarze:

  1. [ Przed przeczytaniem rozdziału byłam zawiedziona, że będzie on tak krótki, gdyż Twoje teksty chciałoby się czytać i czytać w nieskończoność, ale teraz mam wrażenie, że kilka zdań więcej zmieniłoby notkę w telenowelę albo coś podobnie śmiesznego. Ucięłaś we właściwym momencie.
    Dlaczego Ethan tak skończył? Liczyłam na coś innego, może jakiś wyjazd albo amnezję. Nie lubię samobójstw.
    Błędów nie zauważyłam, żadnych zgrzytów również, bla bla bla. Ogólnie wszystko fajne oprócz samobójstwa. Może ten na łóżku to zły brat bliźniak Ethana? Proooszę... ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Z tego co wiem, to Ethan nie ma brata bliźniaka. Umarł, bo tak musiało być. To nie była (tylko) moja decyzja, a ze wszystkich moich propozycji Ethan (aj min nie postać) wybrał właśnie samobójstwo. Mnie najbardziej podobała się zmiana płci, tylko wtedy mogłoby się okazać, że Kate nagle jest bi czy coś. Nie, jeszcze podobało mi się wojsko. Znaczy żeby Ethan był w wojsku. To by było takie dramatyczne i w ogóle.
      Nie, nie wiem, dlaczego tu o tym piszę. To nieistotne.
      Dzięki i w ogóle.
      To kursywą pisał Ethan, żeby nie było wątpliwości.
      Powinnam zmienić kartę, tak btw. Chyba pójdę to teraz zrobić.]

      Usuń
    2. [Nie, w sumie to nie muszę zmieniać karty.]

      Usuń