o1.o2.1994, Bromshrove, West Mindlands, Anglia.
Anne Cox i Des Styles.
Siostra Gemma.
Z pozoru szczęśliwa
rodzinka, spokojne rodzeństwo, którego rodzice rozwiedli się
siedem lat później. Tata przyszedł do mnie z tą informacją, a ja
płakałem. Okropnie.
Harry, ja odchodzę. Nie
kocham już mamy. No, nie płacz, Harry.
Parę lat później
odkryłem, że podniósł ręce na mamę. Ale nie znienawidziłem go
przez to. Był moim tatą, kochałem go. Mama w części także.
Nadal. Nie odziedziczyłem tej
cechy od niego. Nie skrzywdziłbym kobiety, nigdy. Mimo tego, utrzymali dobry
kontakt, chociaż mieszkałem jedynie z mamą i z siostrą. Jako dziecko bez ojca,
naprawdę cierpiałem. Ale nie wyobrażałem sobie tego, co szykowała
mi moja przyszłość. Problemy zaczęły się gdy miałem dwanaście
lat. W tym wieku zacząłem
interesować się śpiewem i muzyką, odkrywając że to była moja
największa pasja. Wychodziło mi to dość dobrze, jak na
dwunastoletniego knypka. Jednak byłem obiektem
przemocy moich rówieśników, oraz starszych kolegów ze szkoły. Może dlatego, że od
dziecka byłem nieco inny. Taki wrażliwy. Delikatny. A może dlatego, że
zazdrościli mi talentu. Człowiek z zazdrości zrobi wszystko. Za każdym razem gdy
próbowałem się postawić, dostawałem podwójną dozę uderzeń i
przezwisk. I tak nauczyłem się, że musiałem siedzieć cicho, i
przyjmować ból. Zacząłem być strachliwy i
słaby już w tym wieku. Nie potrafiłem się obronić. Zamknąłem się w sobie.
Nikomu nie mówiłem o moich problemach. Jakbym wszedł w okres
nastoletniego dojrzewania za wcześnie. Ani mama, ani siostra nie
wiedziały o tym. Ta pierwsza była zbyt
zapracowana, aby zauważyć moje siniaki, czy zły humor. Przecież
była sama, i musiała zapracować na pieniądze na nasze utrzymanie. A Gemma była już dla mnie
za stara. Miała swoje przyjaciółki, swoje ciche miłości. Nie
przejmowała się swoim młodszym, głupim bratem. A kto by na jej
miejscu tak postąpił? Rozmawialiśmy coraz mniej.
Oddalaliśmy się do siebie. Stopniowo. Nie nienawidziłem je za to. Prawdopodobnie kochałem je jeszcze bardziej, bo były jedynymi
osobami, które przy mnie zostały. Chociaż nie wiedziały o
wszystkim. Od zawsze byłem bardzo
przywiązany do rodziny. Kochałem ich, troszczyli się o mnie. Upłynął rok, a znęcanie
się nade mną nie minęło. Teraz miałem kilku przyjaciół, którzy
mnie od czasu do czasu bronili, gdyż sam nie potrafiłem tego
zrobić. Byłem ciapą. Fajdłapą. I
chyba nadal jestem. Totalną katastrofą. Miałem czternaście lat gdy
zaczął się kolejny problem. A mianowicie – po raz
pierwszy się zakochałem. Tak prawdziwie. Nie spodziewałem się tego.
Także dlatego, że obiekt moich westchnień był chłopakiem. Do tej pory słyszałem dużo
żartów o homoseksualistach. Nie byli zbyt lubiani w mojej szkole, i
może także dlatego nie było u nas nikogo, kto by się takim
oświadczył. Mimo tego, na początku nie
bałem się. Byłem głupi. Myślałem, że ludzie by to
zaakceptowali. Że byli tolerancyjni. Że nie zobaczyliby w tym nic
złego. Jakże się myliłem.
Czułem potrzebę ujawnienia
się i nie mogłem przewidzieć konsekwencji.
- Ja... lubię cię,
bardziej niż przyjaciela.
Te słowa były moją
zgubą. Spojrzał na mnie, nie
rozumiejąc. Nieopodal nas stała grupka chłopaków. Byli moimi
częstymi prześladowcami. Nienawidzili mnie. Przyglądali się nam.
- O co ci chodzi, Harry?
Nie potrafiłem ubrać
tego co czułem w słowa. Zdecydowałem się więc
na działanie. Nie myślałem o jego
reakcji. Liczyło się tylko abym mu to udowodnił. Stanąłem na palcach –
gdyż był ode mnie nieco wyższy – i musnąłem jego usta. Tak po prostu. To był
mój pierwszy pocałunek. Krótki. Zimny. Odskoczył do tyłu jak
poparzony, patrząc na mnie jak na psychopatę. W jego wzroku ujrzałem
strach. Przede mną. Nadal pamiętam to
spojrzenie oraz ból, który mi przyprowadziło. Pierwszy raz ktoś się
mnie bał. A była to osoba, którą kochałem.
- Co ty robisz?!
Jeden, głośny krzyk. Tamta grupa zbliżyła
się w naszym kierunku. Zacząłem się trząść. Chyba tylko wtedy
zrozumiałem, jaką ogromną głupotę popełniłem. Zrobiłem to
przed wszystkimi. I właśnie w tym
momencie zaczęły się moje kłopoty, które trwają do dziś. Są to kłopoty z
dzieciństwa. Trwają przy mnie, śledzą mnie, krok w krok. Błądzą
ze mną.
- Ja... jesteś dla mnie
czymś więcej.
Myślałem że nie miałem
już nic do stracenia. Nie uciekłbym przed kolejnymi uderzeniami. Ale może gdybym wtedy tego nie powiedział, gdybym obrócił
wszystko w żart, teraz nie byłbym w okropnej sytuacji, w której
stoję. Byłem idiotą. Widzieli mnie, gdy
całowałem chłopaka. Ten zrobił parę kroków
do tyłu. Strach w jego oczach zmieszał się z nienawiścią. Kochałem go. A on mnie
nienawidził.
- Styles, jesteś
pedałem?!
Mógłbym przysiąc, że
jego głos usłyszeli wszyscy. I że nagle na mnie spojrzeli. Czułem się obserwowany.
Upokorzony. Było mi gorąco, trząsłem się. Oni zaraz by tu przyszli.
Zbiliby mnie. Znowu. Łzy napłynęły mi do
oczu, które skierowały się w stronę ziemi, mając nadzieję, że
zaraz się pod nią zapadnę. Niestety, to nie nastąpiło. Nadal tam
stałem. Całkiem sam. Przed tymi kolosami,
którzy zaatakowali mnie przezwiskami i ciosami. Ciota. Pedał. Gej.
Dziwka. Tym byłem. Nic nie znaczącym
robalem. Wołem gotowym na rzeź. Mięsem na sprzedaż. Popychali mnie. Bili. A
jedyne co mogłem zrobić, to próbować nie płakać. Popchnęli mnie w stronę
ściany, o którą się oparłem. Czułem się w pułapce. Zadali mi kilka kolejnych
ciosów. Jeden z nich, skierowany prosto w kostkę, zmusił mnie abym
padł na ziemię. To ich zmobilizowało do kopania, bicia i plucia na
mnie. Byłem bezradny. Między nimi był też
on. Brał udział w tym wszystkim, może nawet bardziej, niż reszta. Patrzyłem tylko na
niego. Z dołu. Leżąc na zimnej podłodze. Wydawał mi się taki
idealny. Cały świat przestał
istnieć. Jedynie ból,
wszechobecny. Oraz te gorzkie słowa,
przepełniające moje uszy, umysł i duszę.
Nie mogłem nadal ukrywać
tego, co codziennie miało miejsce w szkolnych korytarzach. Dyrektorka znalazła mnie
leżącego na ziemi. Zemdlałem, a oni – widząc
że ich ofiara nie ruszała się ani nie wydawała żadnych jęków,
czyli nie była zabawna – odeszli. Tak po prostu. Zostałem zapytany, kto mi
to zrobił. Nie odpowiedziałem. Może nie pamiętałem. Może wiedziałem, że ich
kara nie byłaby wystarczająca. Może bałem się, że
zemściliby się na mnie. Może po prostu byłem
tchórzem, i siedziałem cicho wtedy, kiedy nie było trzeba. Jednak do dziś pamiętam
ich imiona. Wszystkie. Jak przyjdą do mnie, udając
moich starych przyjaciół i chcąc mojej kasy, liżąc mi buty,
jestem gotów przywitać ich nieskromnym bukietem przekleństw, wylać
ich na zbity pysk i powiedzieć, aby się jebali. Bo zaczęli mnie
niszczyć od dzieciństwa. To przez nich teraz jestem
taki, jaki jestem. A chciałbym być zupełnie
inny. Mamie i siostrze kazałem
się o mnie nie martwić. Było trudno ich przekonać,
ale poprosiłem, aby zrobiły to dla mnie. Obiecałem, że zmieniłbym
się. Ale to nie nastało. Byłem zbyt tchórzliwy. Po tygodniu wróciłem do
szkoły, a powróciły także przezwiska. Po paru dniach moja
samoocena – jeśli w ogóle jeszcze ją miałem – drastycznie
spadła. Czułem się nikim. Wadą w
tym idealnym świecie. Ból – psychiczny i
fizyczny – mnie przepełniał. Chciałem z tym skończyć.
Szukałem jakiegoś rozwiązania. I sięgnąłem po najgorsze
z możliwych. Nie chciałem pić, palić
czy ćpać. Ale to, co chciałem zrobić, wydawało się takie
proste. Skuteczne. Bez skutków
ubocznych. Myliłem się. Z paru niewidocznych kresek
na nadgarstkach zrobiły się głębokie rany na ramionach i nogach.
Skrupulatnie je ukrywałem przed całym światem. Gdyby się o tym
dowiedzieli, znęcaliby się nade mną jeszcze bardziej. Bo dla nich nie było nic
lepszego od kopania leżącego. Żyletka stała się moją
najlepszą przyjaciółką. Jednak była zdradliwa. Razem z krwią ból wypływał
z mojego ciała, a ja czułem się dobrze. Wreszcie. Ale tylko przez parę chwil. Później znów wracałem do
szarej rzeczywistości, a to metalowe urządzenie przesuwało się
coraz częściej i głębiej po mojej skórze. Wchodziła we mnie,
sprawiając mi ból. Ale ja – jak głupi –
jej wybaczałem. Bo przyjaciołom się
wybacza, prawda? A w tamtych czasach ona była
jedyną rzeczą, którą posiadałem.
Nie miałem odwagi.
Ani pewności siebie.
Ani niczego innego.
Została więc tylko ona.
Aż w końcu przesadziłem.
Kolejne nacięcie.
I kolejne.
I jeszcze jedno.
Musiałem wyglądać jak
psychopata. Moje dłonie
przyzwyczaiły się już do żyletki. Trzymałem ją pewnie i
bez żadnych wątpliwości. Ufałem jej. Bo była
moją przyjaciółką. Moje opuszki palców
były lekko nacięte, oraz czerwone od krwi. Patrzyłem jak sam się
niszczyłem. Jęczałem cicho z bólu. Na moich ustach widoczny
był uśmiech, a w mojej duszy ponownie panował spokój. Pod nagą skórą czułem
zimną wannę. Jedynie wcześniej biały, teraz poplamiony krwią
t-shirt ukrywał mój tors. Nikogo nie było w domu, a ja byłem
wolny. Wreszcie.
- Ostatnie, Harry.
Ostatnie.
Szeptałem tak za każdym
razem, lecz na moim nadgarstku przybywało po dziesięć, piętnaście
nacięć. Nawet nie zauważyłem gdy dookoła mnie utworzyła się
kałuża krwi. Jęknąłem głośniej
przy jednym z głębszych nacięć. Nie ruszyło mnie to.
Więcej krwi. Mniej bólu wewnętrznego. Nie potrafiłem się
zatrzymać. Żyletka stała się
nieodłączną częścią mnie. Nie musiałem czekać
długo - zemdlałem. Z jednej strony czułem
okropną pustkę w sobie, lecz z drugiej podobało mi się to. Nie ból, nie cierpienie,
lecz pustka, cisza.
Musieli mnie zawieść do
szpitala i ratować mi życie. Dopiero po przebudzeniu się
zrozumiałem, jakim byłem debilem. Mogłem umrzeć. Może i na początku tego
chciałem, ale teraz... gdyby to się zostało, zostawiłbym rodzinę.
Tych paru przyjaciół, których miałem. Nie poradziliby sobie beze
mnie: może i nie byłem im do niczego potrzebny, ale beze mnie
straciliby cząstkę siebie. A ja dobrze wiedziałem
jakie to uczucie było okropne. Obiecałem sobie że z tym
skończę. Poprosiłem wszystkich, aby
nic nikomu nie mówili. Parę miesięcy wcześniej
moja mama wyszła ponownie za mąż. Mój ojczym był cudowny,
ale nie mógł zastąpić mi ojca. Troszczył się o mnie.
Kochał mnie. Ale to nie było to samo. Chciał porozmawiać z
dyrektorką o tym, co się stało.
Zabroniłem mu.
Zabroniłem mu.
Zaczął się kłócić.
Zaczął krzyczeć.
Uderzył mnie w twarz.
Nazwał mnie głupim
gówniarzem.
Ale nie miałem mu nic za
złe. Byłem debilem. Ciotą. Zasługiwałem na to. Nadal go kochałem. Ale w końcu zgodził się,
tylko dla mnie. Próbowałem się zebrać do
jednej, mniej chaotycznej całości. Ale to nie było takie
łatwe. Często wpadałem w pewnego
typu trans, z którego budziłem się z żyletką przy skórze. Zacząłem leczyć się z
tego nałogu. Stopniowo. Na początku pozwoliłem
sobie na małe, powierzchniowe nacięcia, jedynie w przypadkach
naprawdę przytłaczającej złości lub rozpaczy. Z czasem,
ograniczyłem to jeszcze trochę. Czasami chęć poczucia
metalu w skórze, w mięśniach, w żyłach pochłaniała wszystko
dookoła. Chciałem poczuć wypływający ze mnie ból. Ale nie
mogłem.
Zaciskałem zęby i szłem
dalej.
Ponownie się zakochałem. Byłem okropnie tym
zdziwiony. Nie wiedziałem, że potrafiłem jeszcze kochać. Bo z miłością przychodzi
także cierpienie. A teraz cholernie się tego bałem. Bałem się, że znów popadnę w nałóg. Moja miłość była
skierowana do dziewczyny. Nigdy nie zapomnę jej
imienia. Mimo tego, że to było
szczeniacke zauroczenie, była pierwszą osobą która sprawiła, że
poczułem się dobrze. Stała się moja. Trwało to tylko dwa
tygodnie. Przez pewien czas przestali
mi docinać, jednak na krótko. Przez ten mały okres czasu czułem
się wreszcie wolnym człowiekiem. Szczęśliwy. Jednak pojawiły się
plotki, że była ona jedynie przykrywką dla mojej orientacji. Że płaciłem jej za to,
aby udawała moją dziewczynę. Bójki znów się
rozpoczęły. Zerwałem ją bo nie
chciałem, aby ją także dosiągnęły. Nie chciałem jej w to
mieszać. Zgodziła się. A następnie wyprowadziła. Nigdy więcej już jej nie
zobaczyłem. Popadłem w lekką depresję,
ale miałem nieco więcej przyjaciół, którzy robili wszystko, aby
mnie pocieszyć. Nie ciąłem się już. W bójkach zacząłem się
bronić. Przez cały ten okres muzyka
została przy mnie. Może nieco o niej zapomniałem, trzymając w
dłoniach żyletkę, ale ona ciągle tam była. Przy mnie. W moim
sercu. W wieku szesnastu lat
chciałem pójść na castingi do brytyjskiego X-Factor, ale stchórzyłem. Muzyka od zawsze była nierozłączną częścią mnie. Śpiewałem, moi bliscy mówili, że naprawdę dobrze. Ale ja byłem cholernie niepewny siebie, i nie wierzyłem im. Więc straciłem tą szansę.
Moi rodzice od zawsze byli zakochany w Nowym Jorku, chociaż nie mieli pieniędzy aby spełnić swoje marzenie. Do czasu gdy zacząłem pracować w piekarni, aby pomóc im z wydatkami i - krok po kroku - zbliżać się do ich celu. Po jakiś dwóch latach udało mi się. Pomagała mi w tym także moja siostra, a gdy ustaliliśmy, że kwota przez nas zebrana była wystarczająca, zrobiliśmy niespodziankę naszym rodzicom. Ucieszyli się ogromnie, chociaż nie byli do końca pewni, czy przyjąć ten prezent. Czy zostawić to wszystko na nowe życie. Czy opuścić nasze stare, kochane Holmes Chapel, oraz całą Anglię. Zpytali się przede wszystkim nas o zdanie, a ja oczywiście zgodziłem się jako pierwszy. Wiedziałem że tęskniłbym okropnie za Wielką Brytanią, tymi ludźmi, tym ich charakterystycznym sposobem bycia dzięki któremu w moich oczach stawali się najwspanialszymi ludźmi na ziemi. Ale chciałem zacząć od początku. Nie byłem już taki głupi. Chciałem zacząć na nowo i ukrywać przed światem wszystko to, przez co mógłbym ponownie być bity i upokarzany. To moja fobia.
Więc przeprowadziliśmy się, a ja, po roku mieszkania w tym niezasypiającym nigdy mieście, nadal wyróżniam się moim charakterystycznym wyglądem i brytyjskim akcentem.
Moi rodzice od zawsze byli zakochany w Nowym Jorku, chociaż nie mieli pieniędzy aby spełnić swoje marzenie. Do czasu gdy zacząłem pracować w piekarni, aby pomóc im z wydatkami i - krok po kroku - zbliżać się do ich celu. Po jakiś dwóch latach udało mi się. Pomagała mi w tym także moja siostra, a gdy ustaliliśmy, że kwota przez nas zebrana była wystarczająca, zrobiliśmy niespodziankę naszym rodzicom. Ucieszyli się ogromnie, chociaż nie byli do końca pewni, czy przyjąć ten prezent. Czy zostawić to wszystko na nowe życie. Czy opuścić nasze stare, kochane Holmes Chapel, oraz całą Anglię. Zpytali się przede wszystkim nas o zdanie, a ja oczywiście zgodziłem się jako pierwszy. Wiedziałem że tęskniłbym okropnie za Wielką Brytanią, tymi ludźmi, tym ich charakterystycznym sposobem bycia dzięki któremu w moich oczach stawali się najwspanialszymi ludźmi na ziemi. Ale chciałem zacząć od początku. Nie byłem już taki głupi. Chciałem zacząć na nowo i ukrywać przed światem wszystko to, przez co mógłbym ponownie być bity i upokarzany. To moja fobia.
Więc przeprowadziliśmy się, a ja, po roku mieszkania w tym niezasypiającym nigdy mieście, nadal wyróżniam się moim charakterystycznym wyglądem i brytyjskim akcentem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz