WAŻNE:
IT'S ALL OVER


WARTO PRZECZYTAĆ:

227. Wszystko ma swój początek
(autorstwa Abby Hope)

228. But tomorrow never came
(autorstwa Kate Sparks i Ethana Arisena)

POLECAMY:

niedziela, 8 lipca 2012

212. Wǒ ài nǐ


Z dedykacją dla:
jeszcze raz mej klasy za cały nasz spam. Cudny, doprawdy!
W tejże klasie szczególnie dla:
Dominiki i jej kochasia ♥
Zuzi i tego aspołecznego kogoś z rudymi włosami ♥
Wybaczcie, nie mogłam się powstrzymać
*wredny uśmiech*
I, ostatecznie, co nie oznacza, że najmniej ważnie, dla Kornelii i Agnieszki.

~~~~~۞~~~~~

Jerry miał czterdzieści dwa lata, żonę i dwójkę ślicznych dzieci, które kochał całym swym sercem. Dianna i Christopher byli czternastoletnimi bliźniakami i tak jak ojciec byli uzdolnieni artystycznie. Dziewczynka (jak wciąż o niej myślał Jerry) miała śliczny głos i śpiewała w szkolnym chórze, za to jej brat produkował się na scenie szkolnego teatru. Szczęśliwy tatuś widział ich już w przedstawieniu – najlepiej w którymś z tych, które reżyserował. Dianna byłaby…
To nie czas ani miejsce na takie przemyślenia! – zganił siebie, nalewając sobie kolejną filiżankę kawy. Był już zmęczony. Dwie godziny rozmawiał o tym, którego z nieszczęśników przyjąć. To było męczące, a oni jak zwykle nie mogli dojść do porozumienia.
- Ja bym wzięła jednak tego trzy zero jeden sześć – powiedziała Allison, przejeżdżając dłonią po długich blond włosach. Jej mina wyrażała to samo, co mina każdego w tym pomieszczeniu – „Kiedy to się wreszcie, do cholery jasnej, skończy?”. – Weźmy go i dajmy se spokój, dobrze? Mam dość.
Mówiąc te słowa, kobieta wyciągnęła ze stosu zdjęć leżącego na stole, fotografię osobnika o numerach trzy zero jeden sześć. Został zakwalifikowany do drugiego etapu rekrutacji, co oznaczało, iż wciąż miał szansę na zagranie w którymś z przedstawień. Warto dodać, iż jakieś trzy czwarte osób w ogóle do tego szczebla nie doszło.
- A nie sądzisz, Allie, że dużo lepszy był zero dwa zero zero? – zapytał Paul, spoglądając na kobietę intensywnym spojrzeniem niebieskich oczu.
Wszyscy, może oprócz nich samych, wiedzieli, iż są dla siebie stworzeni. Nawet podobali się sobie nawzajem, acz nie chcieli tego przyznać. Sami przed sobą udawali, że jest inaczej. Ach, ta młodzieńcza miłość! Z każdym razem, gdy ktokolwiek wspominał przy nich o jakimkolwiek uczuciu do tej drugiej osoby, denerwowali się. „Jak śmiesz, Jerry?”, „Posrało cię, Jerry? Jesteśmy tylko przyjaciółmi!”. I tak dwadzieścia razy dziennie.
- To dlatego, że twoją ulubioną cyfrą jest zero czy znajdujesz jakiś racjonalny powód? – zapytała Allison, unosząc wysoko ładną jasną brew. – Paul, ile razy mam ci powtarzać, że cyfry nie mają tutaj żadnego znaczenia? To tylko znaczniki, by się nie pogubić w nazwiskach. Sam to wymyśliłeś, nie pamiętasz?
- To był jeden z moich najgorszych pomysłów – mruknął kwaśno Paul. – Nie powinniście pozwalać nikomu z zerami pojawiać się na przesłuchaniach. Kocham zera! Kocham je i zrobiłbym dla nich wszystko!
- Czy przypadkiem Allie nie ma Zero na nazwisko? – zapytał z uśmiechem Jerry, który podczas tej krótkiej wymiany zdań wstał i zaczął wyglądać przez okno, poszukując inspiracji. Był, musiał to przyznać, niesamowicie wrednym człowiekiem, a najbardziej lubił dokuczać tej uroczej dwójeczce.
- Przeginasz, Jerry Springheel! – powiedziała Allison. – Paulowi chodziło o cyfrę. Prawda, Paul?
Mimo iż wciąż wyglądał przez okno, Jerry wiedział, iż Allie teraz patrzy z nadzieją na swojego przyszłego chłopaka. Ta niesamowicie urocza blondynka miała zaledwie dwadzieścia osiem lat i żadnej perspektywy, jeśli chodzi o życie miłosne. No, oprócz Paula. Jerry szczerze życzył im rozmowy i wyjaśnienia spraw uczuciowych. Najlepiej teraz.
- Jerry… - powiedział Paul. – Może wróć tutaj i dokończymy to? Właściwie mogę zgodzić się na trzy zero jeden sześć, ale może wywalimy cztery dwa osiem pięć i weźmiemy zero dwa zero zero? Naprawdę był dobry.
Jerry odwrócił się, a na jego wargach wciąż tańczył wredny uśmieszek.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie, Paul. Ale dobrze, przecież i tak wszyscy znamy odpowiedź.
Podszedł do swego dawnego miejsca i zasiadł na nim. Podczas tej czynności i Paul, i Allison patrzyli na niego wściekłym spojrzeniem.
- Weźmy się do pracy – zarządził, spoglądając w papiery. – Dobrze, Paul, niech już tak będzie – dodał, a następnie zapisał ową zmianę. – Ale zastanawiam się jeszcze… może weźmiemy jednak trzy dwa dwa osiem? Tak naprawdę była najlepsza z nich wszystkich.
- Ale chora psychicznie – powiedziała Allie. Jerry nie sądził, by to cokolwiek przeszkadzało młodej kobiecie. Pewnie chciała się tylko na nim odegrać za te złośliwości. Allison potrafiła być bardzo mściwa, kiedy tylko miała na to ochotę.
- Dyrcio się zgodził – rzekł wesoło Paul. – Nic więc nie stoi na przeszkodzie. Ja w każdym razie jestem za. To była ta urocza blondyneczka, prawda? Lubię blondynki.
- Ale ona jest chora psychicznie. Moi drodzy, wciąż zapominacie o tym, że tacy ludzie są niepoczytalni. A co, jeśli nagle któryś z jej głosów podpowie jej, że ma wyciągnąć nóż i zabić Jerry’ego? Co, jeśli któryś z nich kategorycznie zabroni jej pojawiać się na przedstawieniu? Co, jeśli któryś z nich powie jej, że ma skoczyć przez okno? Co wtedy zrobicie? Co wtedy zrobimy?
- Boże przenajświętszy, Allie! – krzyknął Paul. – Przecież ona ma rozdwojenie jaźni, nie jakąś schizo-pieprzoną-frenię.
- I tak jest niepoczytalna. Nie zgadzam się na nią.
- Nie masz wyjścia. Zostałaś przegłosowana. Dwa na jedną.
- To dlatego, że jestem kobietą. Wasze samcze ego nie pozwala wam przyznać mi racji, choć i tak ją posiadam.
- Wcale nie, Allison. Po prostu nie przeszkadza mi jej choroba. To… mogło się przytrafić każdemu z nas. Tobie, mnie.
Jego twarz przybliżyła się trochę do jej ślicznej buźki. Paul był człowiekiem, który zawsze lubił być blisko swego rozmówcy, zwłaszcza kiedy się z nim kłócił. A teraz, mimo iż siedział koło Allie, nie potrafił się do niej nie przybliżyć.
- Ale się nie przytrafiło i już nie przytrafi.
- Skąd wiesz? A jeśli twoje dziecko zachoruje? Chciałabyś, by miało zamkniętą przyszłość tylko przez to?
- Jaka urocza kłótnia… - mruknął pod nosem Jerry.
- W takim razie następnym razem przyjmiemy kogoś na wózku? A co, jeśli by się to przytrafiło mojemu dziecku? Chciałbyś, by miało przez to zamkniętą przyszłość?
- Wózek to co innego. Kiedyś był u nas ktoś na wózku, nie pamiętasz? Tańczyłaś z nim nawet w parze. Też siedziałaś na wózku. To był w ogóle jakiś układ z wózkami.
- A to nie jest układ z chorymi psychicznie.
- „Wicked”? Przecież tam są same wiedźmy. Wiedźmy są trochę chore psychicznie.
- Ta dziewczyna nawet nie przypomina wiedźmy.
- Wygląda raczej jak anioł. Przypominasz ją trochę.
- Zdecydowanie urocza kłótnia. Powiedziałbym nawet, że słodka, ale… nie, nie przesadzajmy – mruknął znów Jerry.
- Uważasz mnie za chorą psychicznie?
- Chodziło mi bardziej o charakter. Nigdy się nie poddajesz, a ona, jak widać, też się nie poddała. Walczy o swoje miejsce. Wciąż walczy, mimo iż jest chora. To odważne.
- Odważne jest skakanie na bungee. Przyjście na przesłuchanie za to jest przejawem postawy „szukam pracy”. To wszystko.
- Nigdy się nie poddasz, prawda?
- Nie. Nie będę pracować z jakąś wariatką. Pamiętaj, że to ja odpowiadam za choreografię.
- A ja za reżyserię.
- Nie. Tym zajmuje się Jerry. Ty jesteś tylko drugim reżyserem.
- Ale jednak reżyserem. Nie zaprzeczysz.
- No, nie.
- Kocham cię.
- Co?
- Kocham cię.
I pocałował ją.


CZTERY DNI PÓŹNIEJ. GODZINA 15:57. NOWY JORK, BROOKLYN.
Dzwonek do drzwi mógł oznaczać albo kogoś z pizzerii (choć pizzy nie zamawiała), albo listonosza. W ostatnim czasie do Kate nie zaglądał nikt inny, a i ona nie odwiedzała pseudoprzyjaciół ani znajomych. Raczej siedziała w domu i rozmawiała z Elizabeth. Niby opowiedziała jej już wszystko, co było istotne, pierwszego dnia, ale jednak wciąż miały mnóstwo tematów do konwersacji. Jak zawsze.
Otworzyła drzwi i spojrzała na stojącego za nimi młodego człowieka. Niestety nie miał na sobie stroju z pizzerii. Szkoda. Kate była już głodna i chętnie by zjadła jakąś dobrą pizzę. Tego dnia miała ochotę na pepperoni, choć hawajską też by nie pogardziła. A właściwie było jej wszystko jedno.
- Pani Katherine Sparks? – zapytał listonosz, wciskając jej do ręki list. – Proszę pokwitować.
A więc pokwitowała. W ręku trzymała wtedy już białą kopertę z interesującą ja zawartością. Miała się właśnie dowiedzieć, czy będzie mieć pracę, czy ma wracać do psychiatryka albo skoczyć z mostu. I bała się.
Podała list Elizabeth. Nie chciała go otwierać. To zresztą powinien zrobić ktoś inny. Ona by pewnie podarła list już po przeczytaniu jednej litery.
- I co? - zapytała po krótkiej chwili.
Nie usłyszała odpowiedzi. Lizzy tylko podała jej kartkę z zapisanym na niej krótkim tekstem:

Droga pani Katherine Sparks,
Z przyjemnością informujemy, iż przesłuchania zdała Pani pomyślnie. W przyszłym tygodniu próby zaczynają się o dziewiątej. Prosimy o brak spóźnień.
Dyrekcja Broadway Theatre


OD AUTORKI:
Łuuuhuhu, ale to żałosne (a zwłaszcza końcówka części o Jerrym). Właściwie to wygląda to tak, jak wygląda z powodu wenobraku, który mnie dopadł (no i dlatego, że życzę Dominice i Zuzi właśnie takiego zakończenia). A chciałam to skończyć przed wyjazdem, więc… niech już będzie. W każdym razie początek pisało się całkiem fajnie, potem nie miałam żadnego pomysłu na zakończenie i wyszło, jak wyszło. Cieszcie się lub nie, mnie jest wszystko jedno.
Dominika: da się kochać zera, jak widzisz. Jeśli Twój kochaś (och, ach!) to przeczyta, z pewnością dojdzie do wniosku, że nie jest jedyny. I będziecie razem do końca świata, a nawet jeden dzień dłużej.
Zuzia: wybacz, że Cię właściwie zacytowałam, ale to mi tam TAK BARDZO pasowało. Nie masz nic przeciwko, prawda?
Ach, no i tytuł, który kiedyś komuś obiecałam. W każdym razie wreszcie mamy na blogu chiński tytuł. Właściwie to jedyne chińskie słowa, które znam, więc... No i oznaczają "kocham cię", co mi jakoś dziwnie pasowało. Poza tym stwierdziłam, iż raczej w najbliższym czasie nie będę miała okazji go wykorzystać.
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji,
Kate

9 komentarzy:

  1. [Jakie żałosne, fajne to było :D Naprawdę fajny pomysł na zakończenie tej pierwszej części. Trochę się uśmiałam ogólnie, no i cieszę się, że Kate się udało, na to liczyłam <3]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Właściwie tę część napisałam trochę na odwal, myśląc sobie "jutro to zmienię". Ale żadnego pomysłu już nie było, więc zostało. W każdym razie dzięki ;D]

      Usuń
  2. [ To ciekawe, jak bardzo spam może być inspirujący...
    Ta myśl wpadła mi do główki, gdy czytałam Twój rozdział. No i przypomniały mi się te wszystkie komentarze, ich inteligencja i wredne odzywki. Fajnie było.
    To teraz może o notce. Wiedziałam, co znaczy tytuł (szpan) i przyjemnie się czytało. Hm, błędów nie dostrzegłam, ale Ty raczej ich nie popełniasz, co dobrze o Tobie świadczy. To by było na tyle :) ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Spam JEST bardzo inspirujący, Saruniu. A przynajmniej mnie częściowo zainspirował. No i dzięki za opinię, duszko!]

      Usuń
  3. [E tam, mnie się bardzo podobało. W zasadzie wszystko, choć tradycyjnie mogłoby być dłuższe. Cieszę się z sukcesu Kate, a jeszcze z tytułu, który jest jedynym słowem znanym mi po angielsku xD Miodzio.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Mogłoby być dłuższe, gdyby było więcej weny... Ale niestety nie było :(
      Och, no i pewnie chodziło ci o chiński. Ja też nam tylko wo ai ni, co zamierzam mówić wszystkim Chińczykom, jak tylko pojadę do Chin (czyli zapewne nigdy, ale cóż).
      No i dziękuję.]

      Usuń
  4. [Gópi ten rozdział, ale rozumiem wenobrak. No i gratuluję sKejcikowi.
    PS. Dziękuję za dedykację... (?) I dziękuję za pocieszającą końcówkę (?). Sama nie wiem, bo boję się cokolwiek powiedzieć.]

    - Nicole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Nie wiem, jak mam rozumieć ostatnie zdanie. Więc rozumiem je zapewne w sposób, w który byś nie chciała, bym je rozumiała. Aale to nieistotne.
      Dziękuję za opinię i... nie wiem, co jeszcze. Nieważne ;D]

      Usuń
    2. [Wiesz, każde moje zdanie jest dla Was prowokacją, więc wolę się nie odzywać ;p
      You're welcome. Czekaj, skopiuję serduszko. O, już. ♥]

      - Nicole

      Usuń