Człowiek czasem czuje myśli, które nieznośnie krążą mu w głowie, wypełniając najmniejszy skrawek umysłu, jak palcami wypełnia się dziury w serze. Sara zawsze lubiła żółty ser z dziurami. Smakował jej bardziej niż ten biały. A dziury były ekscytującym dodatkiem, który wykorzystywała do niecnych celów. Ale o tym kiedy indziej. Wróćmy do naszej opowieści. Tak więc człowiek ma takie chwile, kiedy chce się pozbyć myśli, wrzucić je do kosza na śmieci, czy zamknąć w klatce na klucz. Jednak myśli nie lubią być więzione (wszystko ma prawo do wolności osobistej, nawet one), a zapach ogryzków od jabłka, brudnych skarpetek i butelek po coca coli działa na nie odstraszająco. Wystosowały nawet apel do społeczeństwa, by traktowały je po ludzku, jednak przez brak funduszy nie udało się wykupić czasu reklamowego i cały plan spalił na panewce. Więc odtrącone i zaniedbane myśli postanowiły się zemścić, a na ofiarę wybrały sobie Sarę.
Dziewczyna siedziała w Central Parku i spoglądała ze smutkiem w przestrzeń. Oczywiście, można teraz zadać pytanie, jakiego rodzaju to był smutek, czy taki z braku odwzajemnionej miłości, po stracie kogoś bliskiego, z powodu wyrzutów sumienia, czy smutek melancholijny, który motywował filozofów do odnalezienia sensu istnienia, a skoro nadal go nie znaleźli (albo znaleźli, ale ich sens istnienia jest całkowicie sprzeczny z dotychczasowymi obserwacjami ludzi, toteż po kilku dniach zaczną rozmyślać nad innym sensem), należy zastanowić się nad znaczeniem słowa "motywujący" i wybrać inną metodę motywowania. Najlepiej taką, po której boli dowolna część ciała.
Dziewczyna siedziała w Central Parku i spoglądała ze smutkiem w przestrzeń. Oczywiście, można teraz zadać pytanie, jakiego rodzaju to był smutek, czy taki z braku odwzajemnionej miłości, po stracie kogoś bliskiego, z powodu wyrzutów sumienia, czy smutek melancholijny, który motywował filozofów do odnalezienia sensu istnienia, a skoro nadal go nie znaleźli (albo znaleźli, ale ich sens istnienia jest całkowicie sprzeczny z dotychczasowymi obserwacjami ludzi, toteż po kilku dniach zaczną rozmyślać nad innym sensem), należy zastanowić się nad znaczeniem słowa "motywujący" i wybrać inną metodę motywowania. Najlepiej taką, po której boli dowolna część ciała.
Sara delikatnie przygryzła wargę i westchnęła. Warto wiedzieć, że są różne rodzaje myśli, a wśród nich takie irytujące i właśnie takie kołotały w głowie dziewczyny. Za nic nie chciały się wynieść, chociaż błagała, groziła, przekupywała i groziła (tym razem na poważnie). Nie udało się. Wciąż siedziały w jej głowie, śmiejąc się z niej szyderczo i wkładały w ten śmiech całe swoje serce, więc wypadał on o wiele bardziej szatańsko, niż na tych głupich filmikach kręconych przez ludzi, którzy po raz pierwszy usłyszeli ten odgłos w kreskówce o króliku Bugsie. Wbrew pozorom nie jest on dobrym nauczycielem. To przez tę marchewkę.
Prawie zbierało jej się na płacz, a skoro prawie robi wielką różnicę, to pominę ten fragment. Nie jest on nikomu potrzebny.
Może przejdźmy do tego, o czym myślała Sara. Odpowiedź nie zdziwi nikogo, ale zasmuci największego egocentryka świata, albowiem Sara myślała o sobie, a nie o nim (w tym momencie ów egocentryk popełnia samobójstwo, skacząc z mostu Golden Gate; szkoda, że widział to tylko pięcioletni chłopczyk). Jej życie wydawało się pozbawione głębszego sensu, bo słowa "żyj po to, by jeść" jakoś jej nie pasowały. Zwłaszcza, że jadła coraz mniej. I chudła coraz bardziej. Z niejakim zaskoczeniem spojrzała na swoją rękę i naciągnęła smukłymi palcami skórę. Przygryzła wargę. A potem, dziwnym trafem, jej spojrzenie poprzez cząsteczki powietrza natrafiło na coś, co leżało obok niej na ławce. Szatański uśmiech pojawił się na ustach Sary, co znaczyło mniej więcej: "To teraz dostaniecie za swoje, ogórki".
Wzięła do ręki gazetę (New York Times) i zaczęła poszukiwać w miarę pustej strony. Nie było takiej. Westchnęła. Wyjęła z kieszeni spodni długopis, którego historia jest równie ciekawa, jak historia Polski, a wszystko zaczęło się od pomysłu pewnego imperatora korporacyjnego, który postanowił produkować długopisy. Ów człowiek urodził się w Ameryce, jednak jego rodzice z pochodzenia byli Polakami, tak samo jak jego dziadowie i pradziadowie. W jego krwi znalazłyby się także domieszki krwi francuskiej, hiszpańskiej i mongolskiej, jednak kto chciałby przeszukiwać litry czerwonej substancji? Chyba tylko wampir zgodziłby się na coś takiego, ale ku nieszczęściu biednych nastolatek, one nie istniały. Choć niektórzy w to wierzyli.
Sara ustawiła długopis kilka centymetrów nad papierem i zaczęła pisać. Bazgrać. I mamrotać pod nosem.
Moje nazwisko nie jest ważne. Imię też nie, więc jeżeli ktoś to przeczyta, to niech nie zawraca sobie głowy. Mózgu. Czy co tam ma. Wiesz co, gazeto? Chyba powinnam się zabić. Skoro niczego ważnego jeszcze nie zrobiłam, a żyję dziewiętnaście lat, to pewnie już mi się nie uda. Ciągle słyszy się o dzieciach, które zadzwoniły po karetkę, uratowały psa, o dorosłych, którzy wyciągają nieznajomych spod lodu. Do ich domów przyjeżdża telewizja, kręcą krótki materiał na wiadomości wieczorne, po czym wracają do swoich wieżowców i zapominają o tych małych bohaterach. Ich myśli zajmują tylko sławy Hollywood, ich skandale i politycy. Oczywiście, polityka. Bez niej nie byłoby człowieka, ale może wtedy świat byłby lepszy. Nie wiem. Nic nie wiem. Czuję się głupia. Zawsze dużo wiedziałam, więcej, niż było potrzebne. I to z różnych dziedzin, ponieważ czytałam te wszystkie książki naukowe. Byłam ciekawa, naprawdę chciałam wiedzieć, zrozumieć, poznać. A dzisiaj rano przeczytałam skład jakichś tabletek i nie miałam pojęcia, czym jest żółcień chinolinowa. Wtedy pierwszy raz w życiu stanęłam na Księżycu i spojrzałam na Ziemię, która wydawała się ogromna. Widziałam wszystkie oceany, kontynenty, chmury, miasta, ludzi. Oni na nic nie zwracali uwagi. Robili tylko tyle, ile musieli. Ich niewiedza i nieposzukiwanie sprawiły, że poczułam się przytłoczona. Wszystkim. Jakby cała Ziemia znalazła się na moich barkach. Byłam jak Atlas. Brakowało tylko Heraklesa, żebym mogła zdjąć z siebie ten ciężar. Żebym mogła z kimś porozmawiać. Żeby mnie wysłuchał i nie tylko poklepał po główce, jak robiła siostra Geraldine. Chciałam, żeby ktoś również opowiedział mi o swoim życiu. Chciałam tego wysłuchać. Chciałam zaufania. Ale nie jestem dobrym człowiekiem. Czasami jest mi smutno z tego powodu. Zraniłam tak wielu ludzi. Nie zmienię się. Wiem o tym. I nawet mi to nie przeszkadza. Skoro nic nie da się zrobić, trzeba po prostu machnąć ręką i zająć się czymś ważniejszym. Wiesz, co jest dla mnie ważne? Nie ludzie. Są ignorantami. Nie pieniądze. Nie potrzebuję ich. Nie sława. Ona przyniesie mi tylko kłopoty. Taniec. Gdy tańczę, mam wrażenie, że robię coś dobrego. Ale nadal nie wiem, czy chcę tańczyć mądrze, czy tańcem chcę uszczęśliwiać. Trudno jest to połączyć. Mądrość nie może być szczęśliwa. Przynosi kłopoty i cierpienie. Szczęście nie może być mądre, bo wtedy musiałby się wkraść smutek i nie byłoby prawdziwym szczęściem. Czasem myślę, że dobrze jest dawać radość, a innym razem, że mądrość może powstrzymać całe zło. Niestety, ona sama po części je tworzy. I widzisz, stoję na rozdrożu. Oprócz tych dwóch ścieżek są jeszcze inne. Miliony. Miliony możliwości, miliony decyzji, które mogłabym podjąć i ruszyć wybraną drogą. Ale boję się, co tam znajdę. Całe życie się boję, dlatego postępuję tak rozsądnie. Rzadko podejmowałam złe decyzje, ale nie byłam wtedy szczęśliwa. Postępowałam właściwie. Mądrze. I to właśnie jest smutne.
Westchnęła. Myśli zniknęły, jakby wpadły do czarnej dziury. Może tak się stało. Na ustach Sary pojawił się delikatny uśmiech, ale zniknął tak szybko, jakby on też zniknął w czarnej dziurze. Panna Carmichael uznała, że śmiech nie przystoi w tej chwili pełnej patosu. Nazwała to Wielką Chwilą. I gdyby jakiś filozof, poeta, muzyk trafił na tę gazetę, myśli Sary mogłyby go zainspirować. Lecz życie szykuje nam różne niespodzianki.
Sara wstała z ławki, otrzepała spodnie z niewidzialnych i nieistniejących pyłków, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie na gazetę. Gazeta odpowiedziała pełnym żalu jękiem. Zdawała się wołać "Nie zostawiaj mnie tu", ale niestety tancereczka nie rozumiała mowy papieru i nie zwróciła uwagi na ów krzyk. Po prostu sobie poszła. W stronę zachodzącego słońca. A raczej w stronę miejsca, gdzie słońce zaszło już dawno temu.
Lecz zostańmy na chwilę przy ławce, na której siedziała Sara. Nie była ładna. Była przeciętna. Taka sama, jak inne ławki w Central Parku. Może trochę bardziej zniszczona. I przez to przyciągała spojrzenie każdego człowieka, który obok niej przechodził. Oni z pewnością nie widzieli jeszcze czegoś tak brzydkiego. Dlatego do owej ławki podszedł menel. Był typowym przedstawicielem swojej profesji. Zniszczone ubranie, czapka, w ręku torba, śmierdział. Rozejrzał się wkoło. Nikogo nie było. A potem gazeta przyciągnęła jego spojrzenie. Wziął do ręki, do tej, w której nie trzymał torby, New York Timesa i spojrzał na niego z odrazą.
- A co to za gówno? - zapytał dosyć głośno.
Wyrzucił gazetę do pobliskiego kosza na śmieci. Tak właśnie skończyły głębokie myśli Sary.
Prawie zbierało jej się na płacz, a skoro prawie robi wielką różnicę, to pominę ten fragment. Nie jest on nikomu potrzebny.
Może przejdźmy do tego, o czym myślała Sara. Odpowiedź nie zdziwi nikogo, ale zasmuci największego egocentryka świata, albowiem Sara myślała o sobie, a nie o nim (w tym momencie ów egocentryk popełnia samobójstwo, skacząc z mostu Golden Gate; szkoda, że widział to tylko pięcioletni chłopczyk). Jej życie wydawało się pozbawione głębszego sensu, bo słowa "żyj po to, by jeść" jakoś jej nie pasowały. Zwłaszcza, że jadła coraz mniej. I chudła coraz bardziej. Z niejakim zaskoczeniem spojrzała na swoją rękę i naciągnęła smukłymi palcami skórę. Przygryzła wargę. A potem, dziwnym trafem, jej spojrzenie poprzez cząsteczki powietrza natrafiło na coś, co leżało obok niej na ławce. Szatański uśmiech pojawił się na ustach Sary, co znaczyło mniej więcej: "To teraz dostaniecie za swoje, ogórki".
Wzięła do ręki gazetę (New York Times) i zaczęła poszukiwać w miarę pustej strony. Nie było takiej. Westchnęła. Wyjęła z kieszeni spodni długopis, którego historia jest równie ciekawa, jak historia Polski, a wszystko zaczęło się od pomysłu pewnego imperatora korporacyjnego, który postanowił produkować długopisy. Ów człowiek urodził się w Ameryce, jednak jego rodzice z pochodzenia byli Polakami, tak samo jak jego dziadowie i pradziadowie. W jego krwi znalazłyby się także domieszki krwi francuskiej, hiszpańskiej i mongolskiej, jednak kto chciałby przeszukiwać litry czerwonej substancji? Chyba tylko wampir zgodziłby się na coś takiego, ale ku nieszczęściu biednych nastolatek, one nie istniały. Choć niektórzy w to wierzyli.
Sara ustawiła długopis kilka centymetrów nad papierem i zaczęła pisać. Bazgrać. I mamrotać pod nosem.
Moje nazwisko nie jest ważne. Imię też nie, więc jeżeli ktoś to przeczyta, to niech nie zawraca sobie głowy. Mózgu. Czy co tam ma. Wiesz co, gazeto? Chyba powinnam się zabić. Skoro niczego ważnego jeszcze nie zrobiłam, a żyję dziewiętnaście lat, to pewnie już mi się nie uda. Ciągle słyszy się o dzieciach, które zadzwoniły po karetkę, uratowały psa, o dorosłych, którzy wyciągają nieznajomych spod lodu. Do ich domów przyjeżdża telewizja, kręcą krótki materiał na wiadomości wieczorne, po czym wracają do swoich wieżowców i zapominają o tych małych bohaterach. Ich myśli zajmują tylko sławy Hollywood, ich skandale i politycy. Oczywiście, polityka. Bez niej nie byłoby człowieka, ale może wtedy świat byłby lepszy. Nie wiem. Nic nie wiem. Czuję się głupia. Zawsze dużo wiedziałam, więcej, niż było potrzebne. I to z różnych dziedzin, ponieważ czytałam te wszystkie książki naukowe. Byłam ciekawa, naprawdę chciałam wiedzieć, zrozumieć, poznać. A dzisiaj rano przeczytałam skład jakichś tabletek i nie miałam pojęcia, czym jest żółcień chinolinowa. Wtedy pierwszy raz w życiu stanęłam na Księżycu i spojrzałam na Ziemię, która wydawała się ogromna. Widziałam wszystkie oceany, kontynenty, chmury, miasta, ludzi. Oni na nic nie zwracali uwagi. Robili tylko tyle, ile musieli. Ich niewiedza i nieposzukiwanie sprawiły, że poczułam się przytłoczona. Wszystkim. Jakby cała Ziemia znalazła się na moich barkach. Byłam jak Atlas. Brakowało tylko Heraklesa, żebym mogła zdjąć z siebie ten ciężar. Żebym mogła z kimś porozmawiać. Żeby mnie wysłuchał i nie tylko poklepał po główce, jak robiła siostra Geraldine. Chciałam, żeby ktoś również opowiedział mi o swoim życiu. Chciałam tego wysłuchać. Chciałam zaufania. Ale nie jestem dobrym człowiekiem. Czasami jest mi smutno z tego powodu. Zraniłam tak wielu ludzi. Nie zmienię się. Wiem o tym. I nawet mi to nie przeszkadza. Skoro nic nie da się zrobić, trzeba po prostu machnąć ręką i zająć się czymś ważniejszym. Wiesz, co jest dla mnie ważne? Nie ludzie. Są ignorantami. Nie pieniądze. Nie potrzebuję ich. Nie sława. Ona przyniesie mi tylko kłopoty. Taniec. Gdy tańczę, mam wrażenie, że robię coś dobrego. Ale nadal nie wiem, czy chcę tańczyć mądrze, czy tańcem chcę uszczęśliwiać. Trudno jest to połączyć. Mądrość nie może być szczęśliwa. Przynosi kłopoty i cierpienie. Szczęście nie może być mądre, bo wtedy musiałby się wkraść smutek i nie byłoby prawdziwym szczęściem. Czasem myślę, że dobrze jest dawać radość, a innym razem, że mądrość może powstrzymać całe zło. Niestety, ona sama po części je tworzy. I widzisz, stoję na rozdrożu. Oprócz tych dwóch ścieżek są jeszcze inne. Miliony. Miliony możliwości, miliony decyzji, które mogłabym podjąć i ruszyć wybraną drogą. Ale boję się, co tam znajdę. Całe życie się boję, dlatego postępuję tak rozsądnie. Rzadko podejmowałam złe decyzje, ale nie byłam wtedy szczęśliwa. Postępowałam właściwie. Mądrze. I to właśnie jest smutne.
Westchnęła. Myśli zniknęły, jakby wpadły do czarnej dziury. Może tak się stało. Na ustach Sary pojawił się delikatny uśmiech, ale zniknął tak szybko, jakby on też zniknął w czarnej dziurze. Panna Carmichael uznała, że śmiech nie przystoi w tej chwili pełnej patosu. Nazwała to Wielką Chwilą. I gdyby jakiś filozof, poeta, muzyk trafił na tę gazetę, myśli Sary mogłyby go zainspirować. Lecz życie szykuje nam różne niespodzianki.
Sara wstała z ławki, otrzepała spodnie z niewidzialnych i nieistniejących pyłków, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie na gazetę. Gazeta odpowiedziała pełnym żalu jękiem. Zdawała się wołać "Nie zostawiaj mnie tu", ale niestety tancereczka nie rozumiała mowy papieru i nie zwróciła uwagi na ów krzyk. Po prostu sobie poszła. W stronę zachodzącego słońca. A raczej w stronę miejsca, gdzie słońce zaszło już dawno temu.
Lecz zostańmy na chwilę przy ławce, na której siedziała Sara. Nie była ładna. Była przeciętna. Taka sama, jak inne ławki w Central Parku. Może trochę bardziej zniszczona. I przez to przyciągała spojrzenie każdego człowieka, który obok niej przechodził. Oni z pewnością nie widzieli jeszcze czegoś tak brzydkiego. Dlatego do owej ławki podszedł menel. Był typowym przedstawicielem swojej profesji. Zniszczone ubranie, czapka, w ręku torba, śmierdział. Rozejrzał się wkoło. Nikogo nie było. A potem gazeta przyciągnęła jego spojrzenie. Wziął do ręki, do tej, w której nie trzymał torby, New York Timesa i spojrzał na niego z odrazą.
- A co to za gówno? - zapytał dosyć głośno.
Wyrzucił gazetę do pobliskiego kosza na śmieci. Tak właśnie skończyły głębokie myśli Sary.
_____________________________
Za dużo Pratchetta i słońca, choć nie wiem, co to ma wspólnego z tym czymś. Początek fajnie się pisało, potem już nie, ale jestem przyzwyczajona. Chyba będzie druga część. Chyba. Jak mi się będzie chciało kliknąć na "nowy post". A taki tytuł dlatego, że pomysł na to wpadł mi do głowy wtedy, gdy słuchałam tego utworu. A, i pierwszy raz napisałam coś w pierwszej osobie. Jestem z siebie dumna. Że mi się chciało. Muszę się zabrać za napisanie czegoś smutnego i melancholijnego. Wyszłam z wprawy. Dziękuję za uwagę, idę spać. Albo i nie.
[*po przeczytaniu podchodzi ze smutkiem do okna, otwiera je, żegna się ze światem i skacze*
OdpowiedzUsuńMoje życie przestało mieć sens. Skoro Ty piszesz tak dobrze, nikt nawet nie będzie chciał spojrzeć na moje wypociny *płacze*
A co do rozdziału - nie wiem, jak to możliwe, ale jednocześnie jest poważny i zabawny. Tylko Ty tak potrafisz, kocham Cię i jesteś moim mistrzem.
Dziękuję za uwagę, choć pewnie i tak nikt tego nie czyta, bo wszyscy są zajęci tym cudnym rozdzialikiem. Nieważne.]
[ *biegnie do sKejcika i ratuje go, jednocześnie podając chusteczkę higieniczną*
UsuńHmm, dziękuję :) Bardzo dziękuję ]
[*bierze chusteczkę i przytula Sarunię*
UsuńDe nada, Sara Carmichael.]
[Wyszłaś z wprawy, tak? To ja nie wiem, jak wyglądają Twoje teksty, kiedy jesteś w wprawie :| Nie mam nic do powiedzeniaa, tylko domagam się drugiej części.]
OdpowiedzUsuń