WAŻNE:
IT'S ALL OVER


WARTO PRZECZYTAĆ:

227. Wszystko ma swój początek
(autorstwa Abby Hope)

228. But tomorrow never came
(autorstwa Kate Sparks i Ethana Arisena)

POLECAMY:

poniedziałek, 1 października 2012

220. Johnny

   Pamiętała te oczy. Czasem nawiedzały ją w snach, czasem widywała je na zdjęciach, które przeglądała, gdy myślała o dzieciństwie. Trudno opisać, co czuła, gdy je wspominała. Szczęście, melancholię, tęsknotę, a także delikatne poczucie winy i co za tym idzie - wstyd. Mimo że minęły już cztery lata, cztery przeraźliwie długie lata, oczy nie zmieniły się ani trochę. Wciąż radośnie błyskały w nich ogniki, wciąż miały kolor jej ulubionej czekolady. Tylko zmarszczki wokół nich pozwalały stwierdzić, że oczy nie zawsze były tak wesołe, jak dziś.
   Odchyliła się na krześle, chłonąc postać Johnny'ego. Nie widzieli się od czterech lat. Chciała go odwiedzić, ale odprawiono ją. Czekała dwa lata, a potem wyjechała do Nowego Jorku, gdzie łatwo było zapomnieć o przyjacielu.
   - Tak, ja też się cieszę, że cię widzę - zażartował. Wzdrygnęła się, a on wywrócił oczyma. - Nie musisz patrzeć na mnie, jakbyśmy spotkali się po pięćdziesięciu latach, nadal wyglądam tak samo. No, może bardziej zaniedbany i ubrany mniej szykowanie, ale to wciąż ja. Jeżeli mi nie wierzysz, możesz zapytać strażnika, będzie zachwycony.
   Sara uśmiechnęła się blado. To wciąż był jej Johnny. Ciemne włosy, czekoladowe oczy, uśmiechnięte usta. Starał się ją rozśmieszyć, zawsze mu się to udawało, ale nie mogła udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie było. Od czasu, gdy stanął pomiędzy Paulem i Aidanem, nic nie było w porządku.
   - Kiedy wychodzisz? - zapytała.
   - Za trzy miesiące. Skrócili mi wyrok za dobre sprawowanie. Zamierzam spakować manatki i pojechać do Nowego Jorku, znaleźć pracę. Jakoś dam sobie radę - odpowiedział, czochrając ciemne włosy. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Nie potrafiła tego zrozumieć.
   - Dlaczego jesteś taki spokojny? - syknęła, nachylając się, by stojący nieopodal strażnik nie dosłyszał jej słów. Nie było to potrzebne, ponieważ pozostali więźniowie i ich rodziny robili tyle szumu, że głos Sary nie przebijał się przez śmiechy, groźby i rozmowy innych. - Przecież to nie twoja wina, siedzisz tu, bo tak chciał ojciec Aidana i takie zeznania złożyli jego przyjaciele. Jak mogłeś pozwolić, by tak cię oszukano. To jest niesprawiedliwe, a ty to popierasz? Cierpisz na tym. Cztery lata przesiedziałeś w więzieniu za to, że chciałeś powstrzymać go przed zatłuczeniem Paula na śmierć. I tak ci nie wyszło, skazali cię za morderstwo, stosując jakieś taryfy ulgowe, bo niby byłeś dzieckiem, przeżyłeś jakąś traumę, a chodziło tylko o brak dowodów. Równie dobrze mogłeś stać z boku i kibicować, zamiast się wtrącać. Jesteś pieprzonym bohaterem, wiesz? Wszyscy wyszli na tym dobrze, tylko nie ty.
   - I Paul - dodał ironicznym tonem. Nie uśmiechnęła się. Wciąż patrzyła na Johnny'ego z goryczą. Spoważniał, porzucając maskę wesołego więźnia. - Co miałem zrobić? Przecież wiesz, że gdybym się sprzeciwił, dostałbym trzy razy więcej lat, a może nawet dożywocie. Tak jest lepiej - odetchnął, spuszczając wzrok na swoje dłonie spoczywające na kwadratowym stoliku. Ponownie spojrzał na Sarę. - I z łaski swojej nie naskakuj na mnie, bo tę rozmowę odbyłem już z siostrą Geraldine.
   Sara uspokoiła się. Opadła na krzesło. Dziwnie się czuła, przebywając w więzieniu. Na każdym kroku spotykała jakiegoś przestępcę i za każdym razem zastanawiała się, jaką zbrodnię popełnił i czy zasłużył na karę. Ilu, spośród wszystkich więźniów, spotkała niesprawiedliwość? Czy przygotowywali zemstę?
   - A oni... no wiesz, nie krzywdzą cię? - zapytała, patrząc gdzieś w bok.
   - Nie. Daję sobie radę - odparł, marszcząc brwi. Nie potrafił kłamać i zdawał sobie z tego sprawę, więc szybko zmienił temat. - Jak tam w Art College?
   Uśmiechnęła się do niego. Nie dlatego, że pytanie wyjątkowo jej się podobało. Cieszyła się, że pamiętał i obchodziło go jej życie.
   - Całkiem przyjemnie. Ostatnio miałam trochę problemów, ale ogólnie jest dobrze - wzruszyła ramionami, oznajmiając, że nie ma o czym mówić. Nie dał się zwieść.
   - Problemów? - zapytał, patrząc na nią z zatroskaniem. Znał ją, tak jak ona znała jego, i usłyszał w jej głosie chwilowe zawahanie.
   - Nic takiego. Naprawdę - dodała. Nie uwierzył jej. Westchnęła. - Jeżeli musisz wiedzieć, to mój dom spłonął, mieszkam w jakimś pensjonacie, muszę oszczędzać, bo płacą mi coraz mniej i boję się, że mnie wyrzucą z pracy albo odbiorą stypendium i nie będę miała pieniędzy, żeby zapłacić czesne. Chodzi tylko o to. Zadowolony?
   Spojrzał na nią z zamyśleniem, jakby oceniając. Nie podobał jej się ten wzrok, wróżył coś niedobrego.
   - Pamiętasz Karen? - zapytał niespodziewanie.
   - Karen? - zastanowiła się. W szkole była jakaś dziewczyna o tym imieniu i Sara z pewnością nie darzyła jej sympatią. - Ta cheerleaderka?
   Kiwnął głową i zaczął mówić tak szybko, że ledwie wychwytywała pojedyncze słowa.
   - Słuchaj mnie, bo to bardzo ważne. Jakieś pięć lat temu chodziłem z Karen. Nikomu o tym nie mówiliśmy, bo ona nie chciała, żeby ktoś wiedział o jej związku z sierotą. To trwało kilka miesięcy, a potem urodził się syn. Znajomym wciskała kit, że to jej kuzyn. Nie chciała się nim opiekować, ale nie miała wyboru, bo matka jej kazała, a ja siedziałem tutaj i nawet nie mogłem się z nim zobaczyć. Karen niedawno mnie odwiedziła i oznajmiła, że ma nowego chłopaka, który nie znosi dzieci, a poza tym ona nie zamierza wychowywać bachora kryminalisty. Chce go oddać do sierocińca, a ja nie mogę na to pozwolić. Przecież wiesz, jak tam jest. I mam do ciebie prośbę, Saro.
   - Jaką? - zapytała cicho, nie patrząc na Johnny'ego. Nie chciała, żeby kontynuował, bo potem ona będzie musiała odpowiedzieć, zostanie zmuszona do podjęcia niewygodnej decyzji, która być może zmieni jej życie. Nie lubiła zmian, kazała im się odpieprzyć za każdym razem, gdy pukały do jej drzwi.
   -  Zajmij się nim, dobrze? Tylko przez trzy miesiące, potem go zabiorę i wszystko będzie jak dawniej. Nie musisz siedzieć przy nim cały czas, poślij go do przedszkola, on jest naprawdę rozsądny, nie sprawi ci kłopotu. Po prostu weź go ze sobą, do Nowego Jorku.
   Nie chciała dziecka. Ono oznaczało dodatkowe kłopoty, odpowiedzialność, troskę. Nie potrafiła opiekować się ludźmi, nie potrafiła się z nimi porozumieć, więc jak niby ma nawiązać kontakt z pięciolatkiem. Ale nie umiała też zawieść Johnny'ego. On poświęcił dla niej wiele, teraz musiała mu odpłacić. Szkoda tylko, że było to takie trudne.
   - Ja nawet nie mam własnego mieszkania - wyjąkała.
   - To nie problem - uśmiechnął się. - Mój znajomy załatwił mi trzypokojowe mieszkanko na Manhattanie. Niski czynsz, miłe sąsiadki, niedaleko zielone tereny. Całkiem przyjemne miejsce.
   - Twój znajomy...
   - Wiesz - zaczął - w pace nawiązujesz różne znajomości, a potem ci znajomi mówią swoim znajomym, że potrzebujesz pomocy. Oni robią, co trzeba i w ten sposób masz mieszkanie w Nowym Jorku. Proste - dodał, po czym spojrzał na nią, jakby wiedział, że w jej głowie toczy się wielka bitwa. Odezwała się po pięciu minutach.
   - Ja... ja nie wiem, Johnny. Nie nadaję się na opiekunkę, jestem w tym beznadziejna. Lepiej będzie oddać go siostrze Geraldine, ona się nim zajmie - napotkała jego wzrok. Smutek, który tkwił w czekoladowych oczach sprawił, że zaschło jej w ustach. Nie potrafiła odmówić. Za bardzo go kochała. - Dobra, niech będzie - mruknęła ze złością.
   Johnny uśmiechnął się szeroko. 
   - Wspaniale. Zorganizujemy spotkanie z Karen, ona zrobi wszystko, żeby się go pozbyć, więc nie będzie problemu. Wracaj do domu, oni do ciebie przyjadą.
   Kiwnęła głową. Nogi miała jak z waty, gdy wstawała z krzesła obawiała się, że upadnie na podłogę. Podeszła do drzwi. Nie potrafiła myśleć jasno, wszystko wydawało się inne. Spojrzała po raz ostatni na Johnny'ego.
   - Jak ma na imię? - zapytała.
   - Louis - odparł z delikatnym uśmiechem.
   - Louis - powtórzyła. - Ładnie.

[ To śmieszne, że się śmieję (no właśnie) z czegoś, co mi się nie podoba. Mam wrażenie, jakbym czytała streszczenie z jakiegoś spotkania w więzieniu. Gdybym zabrała się za to pod koniec lipca, wyszłoby zdecydowanie lepsze, ale jestem leniwa, jak większość osób. Gratuluję tym wszystkim, którym w ogóle chciało się zabierać do czytania, bo wiem jakie to trudne. No i życzę miłego dnia ]

7 komentarzy:

  1. [To jest fajne, więc nie mów, że nie. I uwielbiam imię Louis (Johnny też, ale to jest oczywiste). I w ogóle fajne, że Sarunia będzie miała bachorka. Znaczy nie swojego, ale zawsze. Podobają mi się Twe więzienne rozdziały, wiesz?
    Jeszcze jedno - kiedy mogę dodać mój rozdział? Znaczy chcesz, żeby ten posiedział na głównej kilka dni, czy mogę dodać np. jutro albo pojutrze, hm?]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Dodaj go jutro. Tylko tak szybko, żeby nikt mojego nie przeczytał. Louis to Ludwik, wiesz? Ja się dowiedziałam i zdziwiłam ]

      Usuń
    2. [Dobra, to będzie jutro koło 20 albo 21. Muszę go jeszcze przeczytać i zedytować. Ludwik? Wolę Louis...]

      Usuń
  2. [Mnie się bardzo podoba. Sama nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale przeniesienie się do więzienia było dobrą odmianą. I polubiłam Johnny'ego, ale mam sentyment do tego imienia, więc się nie dziwię. Chociaż pod innym imieniem pewnie też podobałby mi się tak samo.
    Sarunia z dzieckiem, O.o Chcę to zobaczyć;)
    Im dłużej tak sobie siedzę, tym bardziej mi się to podoba. Ha, w takim razie nie możesz już narzekać!]

    Skylar Everett

    OdpowiedzUsuń
  3. [Notka jest świetna, ja nie potrafię tak pisać więc chylę czoła, szczerze mówiąc chciałabym zobaczyć Sarę z dzieckiem :D]
    Solder

    OdpowiedzUsuń