Pamiętała te oczy. Czasem
nawiedzały ją w snach, czasem widywała je na zdjęciach, które
przeglądała, gdy myślała o dzieciństwie. Trudno opisać, co czuła, gdy je
wspominała. Szczęście, melancholię, tęsknotę, a także delikatne
poczucie winy i co za tym idzie - wstyd. Mimo że minęły już cztery lata,
cztery przeraźliwie długie lata, oczy nie zmieniły się ani trochę.
Wciąż radośnie błyskały w nich ogniki, wciąż miały kolor jej ulubionej
czekolady. Tylko zmarszczki wokół nich pozwalały stwierdzić, że oczy nie
zawsze były tak wesołe, jak dziś.
Odchyliła się na krześle, chłonąc postać Johnny'ego. Nie widzieli się
od czterech lat. Chciała go odwiedzić, ale odprawiono ją. Czekała dwa
lata, a potem wyjechała do Nowego Jorku, gdzie łatwo było zapomnieć o
przyjacielu.
- Tak,
ja też się cieszę, że cię widzę - zażartował. Wzdrygnęła się, a on
wywrócił oczyma. - Nie musisz patrzeć na mnie, jakbyśmy spotkali się po
pięćdziesięciu latach, nadal wyglądam tak samo. No, może bardziej
zaniedbany i ubrany mniej szykowanie, ale to wciąż ja. Jeżeli mi nie
wierzysz, możesz zapytać strażnika, będzie zachwycony.
Sara uśmiechnęła się blado. To wciąż był jej Johnny. Ciemne włosy,
czekoladowe oczy, uśmiechnięte usta. Starał się ją rozśmieszyć, zawsze
mu się to udawało, ale nie mogła udawać, że wszystko jest w porządku. Bo
nie było. Od czasu, gdy stanął pomiędzy Paulem i Aidanem, nic nie było w
porządku.
- Kiedy wychodzisz? - zapytała.
- Za trzy miesiące. Skrócili mi wyrok za dobre sprawowanie. Zamierzam
spakować manatki i pojechać do Nowego Jorku, znaleźć pracę. Jakoś dam
sobie radę - odpowiedział, czochrając ciemne włosy. Na jego twarzy
pojawił się nieśmiały uśmiech. Nie potrafiła tego zrozumieć.
- Dlaczego jesteś taki spokojny? - syknęła, nachylając się, by stojący
nieopodal strażnik nie dosłyszał jej słów. Nie było to potrzebne,
ponieważ pozostali więźniowie i ich rodziny robili tyle szumu, że głos
Sary nie przebijał się przez śmiechy, groźby i rozmowy innych. -
Przecież to nie twoja wina, siedzisz tu, bo tak chciał ojciec Aidana i
takie zeznania złożyli jego przyjaciele. Jak mogłeś pozwolić, by tak cię
oszukano. To jest niesprawiedliwe, a ty to popierasz? Cierpisz na tym.
Cztery lata przesiedziałeś w więzieniu za to, że chciałeś powstrzymać go
przed zatłuczeniem Paula na śmierć. I tak ci nie wyszło, skazali cię za
morderstwo, stosując jakieś taryfy ulgowe, bo niby byłeś dzieckiem,
przeżyłeś jakąś traumę, a chodziło tylko o brak dowodów. Równie dobrze
mogłeś stać z boku i kibicować, zamiast się wtrącać. Jesteś pieprzonym
bohaterem, wiesz? Wszyscy wyszli na tym dobrze, tylko nie ty.
- I Paul - dodał ironicznym tonem. Nie uśmiechnęła się. Wciąż patrzyła
na Johnny'ego z goryczą. Spoważniał, porzucając maskę wesołego więźnia. -
Co miałem zrobić? Przecież wiesz, że gdybym się sprzeciwił, dostałbym
trzy razy więcej lat, a może nawet dożywocie. Tak jest lepiej -
odetchnął, spuszczając wzrok na swoje dłonie spoczywające na kwadratowym
stoliku. Ponownie spojrzał na Sarę. - I z łaski swojej nie naskakuj na
mnie, bo tę rozmowę odbyłem już z siostrą Geraldine.
Sara uspokoiła się. Opadła na krzesło. Dziwnie się czuła, przebywając w
więzieniu. Na każdym kroku spotykała jakiegoś przestępcę i za każdym
razem zastanawiała się, jaką zbrodnię popełnił i czy zasłużył na karę.
Ilu, spośród wszystkich więźniów, spotkała niesprawiedliwość? Czy
przygotowywali zemstę?
- A oni... no wiesz, nie krzywdzą cię? - zapytała, patrząc gdzieś w bok.
- Nie. Daję sobie radę - odparł, marszcząc brwi. Nie potrafił kłamać i zdawał sobie z tego sprawę, więc szybko zmienił temat. - Jak tam w Art College?
- Nie. Daję sobie radę - odparł, marszcząc brwi. Nie potrafił kłamać i zdawał sobie z tego sprawę, więc szybko zmienił temat. - Jak tam w Art College?
Uśmiechnęła się do niego. Nie dlatego, że pytanie wyjątkowo jej się
podobało. Cieszyła się, że pamiętał i obchodziło go jej życie.
- Całkiem przyjemnie. Ostatnio miałam trochę problemów, ale ogólnie
jest dobrze - wzruszyła ramionami, oznajmiając, że nie ma o czym mówić.
Nie dał się zwieść.
- Problemów? - zapytał, patrząc na nią z zatroskaniem. Znał ją, tak jak
ona znała jego, i usłyszał w jej głosie chwilowe zawahanie.
- Nic takiego. Naprawdę - dodała. Nie uwierzył jej. Westchnęła. -
Jeżeli musisz wiedzieć, to mój dom spłonął, mieszkam w jakimś
pensjonacie, muszę oszczędzać, bo płacą mi coraz mniej i boję się, że
mnie wyrzucą z pracy albo odbiorą stypendium i nie będę miała pieniędzy,
żeby zapłacić czesne. Chodzi tylko o to. Zadowolony?
Spojrzał na nią z zamyśleniem, jakby oceniając. Nie podobał jej się ten wzrok, wróżył coś niedobrego.
- Pamiętasz Karen? - zapytał niespodziewanie.
- Karen? - zastanowiła się. W szkole była jakaś dziewczyna o tym
imieniu i Sara z pewnością nie darzyła jej sympatią. - Ta cheerleaderka?
Kiwnął głową i zaczął mówić tak szybko, że ledwie wychwytywała pojedyncze słowa.
- Słuchaj mnie, bo to bardzo ważne. Jakieś pięć lat temu chodziłem z
Karen. Nikomu o tym nie mówiliśmy, bo ona nie chciała, żeby ktoś
wiedział o jej związku z sierotą. To trwało kilka miesięcy, a potem
urodził się syn. Znajomym wciskała kit, że to jej kuzyn. Nie chciała się
nim opiekować, ale nie miała wyboru, bo matka jej kazała, a ja
siedziałem tutaj i nawet nie mogłem się z nim zobaczyć. Karen niedawno
mnie odwiedziła i oznajmiła, że ma nowego chłopaka, który nie znosi
dzieci, a poza tym ona nie zamierza wychowywać bachora kryminalisty.
Chce go oddać do sierocińca, a ja nie mogę na to pozwolić. Przecież
wiesz, jak tam jest. I mam do ciebie prośbę, Saro.
- Jaką? - zapytała cicho, nie patrząc na Johnny'ego. Nie chciała, żeby
kontynuował, bo potem ona będzie musiała odpowiedzieć, zostanie zmuszona
do podjęcia niewygodnej decyzji, która być może zmieni jej życie. Nie
lubiła zmian, kazała im się odpieprzyć za każdym razem, gdy pukały do
jej drzwi.
-
Zajmij się nim, dobrze? Tylko przez trzy miesiące, potem go zabiorę i
wszystko będzie jak dawniej. Nie musisz siedzieć przy nim cały czas,
poślij go do przedszkola, on jest naprawdę rozsądny, nie sprawi ci
kłopotu. Po prostu weź go ze sobą, do Nowego Jorku.
Nie chciała dziecka. Ono oznaczało dodatkowe kłopoty, odpowiedzialność,
troskę. Nie potrafiła opiekować się ludźmi, nie potrafiła się z nimi
porozumieć, więc jak niby ma nawiązać kontakt z pięciolatkiem. Ale nie
umiała też zawieść Johnny'ego. On poświęcił dla niej wiele, teraz
musiała mu odpłacić. Szkoda tylko, że było to takie trudne.
- Ja nawet nie mam własnego mieszkania - wyjąkała.
- Ja nawet nie mam własnego mieszkania - wyjąkała.
- To nie problem - uśmiechnął się. - Mój znajomy załatwił mi
trzypokojowe mieszkanko na Manhattanie. Niski czynsz, miłe sąsiadki,
niedaleko zielone tereny. Całkiem przyjemne miejsce.
- Twój znajomy...
- Wiesz - zaczął - w pace nawiązujesz różne znajomości, a potem ci
znajomi mówią swoim znajomym, że potrzebujesz pomocy. Oni robią, co
trzeba i w ten sposób masz mieszkanie w Nowym Jorku. Proste - dodał, po
czym spojrzał na nią, jakby wiedział, że w jej głowie toczy się wielka
bitwa. Odezwała się po pięciu minutach.
- Ja... ja nie wiem, Johnny. Nie nadaję się na opiekunkę, jestem w tym
beznadziejna. Lepiej będzie oddać go siostrze Geraldine, ona się nim
zajmie - napotkała jego wzrok. Smutek, który tkwił w czekoladowych
oczach sprawił, że zaschło jej w ustach. Nie potrafiła odmówić. Za
bardzo go kochała. - Dobra, niech będzie - mruknęła ze złością.
Johnny uśmiechnął się szeroko.
- Wspaniale. Zorganizujemy spotkanie z Karen, ona zrobi wszystko, żeby
się go pozbyć, więc nie będzie problemu. Wracaj do domu, oni do ciebie
przyjadą.
Kiwnęła
głową. Nogi miała jak z waty, gdy wstawała z krzesła obawiała się, że
upadnie na podłogę. Podeszła do drzwi. Nie potrafiła myśleć jasno,
wszystko wydawało się inne. Spojrzała po raz ostatni na Johnny'ego.
- Jak ma na imię? - zapytała.
- Louis - odparł z delikatnym uśmiechem.
- Louis - powtórzyła. - Ładnie.
[ To śmieszne, że się śmieję (no właśnie) z czegoś, co mi się nie podoba. Mam wrażenie, jakbym czytała streszczenie z jakiegoś spotkania w więzieniu. Gdybym zabrała się za to pod koniec lipca, wyszłoby zdecydowanie lepsze, ale jestem leniwa, jak większość osób. Gratuluję tym wszystkim, którym w ogóle chciało się zabierać do czytania, bo wiem jakie to trudne. No i życzę miłego dnia ]
[ To śmieszne, że się śmieję (no właśnie) z czegoś, co mi się nie podoba. Mam wrażenie, jakbym czytała streszczenie z jakiegoś spotkania w więzieniu. Gdybym zabrała się za to pod koniec lipca, wyszłoby zdecydowanie lepsze, ale jestem leniwa, jak większość osób. Gratuluję tym wszystkim, którym w ogóle chciało się zabierać do czytania, bo wiem jakie to trudne. No i życzę miłego dnia ]
[To jest fajne, więc nie mów, że nie. I uwielbiam imię Louis (Johnny też, ale to jest oczywiste). I w ogóle fajne, że Sarunia będzie miała bachorka. Znaczy nie swojego, ale zawsze. Podobają mi się Twe więzienne rozdziały, wiesz?
OdpowiedzUsuńJeszcze jedno - kiedy mogę dodać mój rozdział? Znaczy chcesz, żeby ten posiedział na głównej kilka dni, czy mogę dodać np. jutro albo pojutrze, hm?]
[ Dodaj go jutro. Tylko tak szybko, żeby nikt mojego nie przeczytał. Louis to Ludwik, wiesz? Ja się dowiedziałam i zdziwiłam ]
Usuń[Dobra, to będzie jutro koło 20 albo 21. Muszę go jeszcze przeczytać i zedytować. Ludwik? Wolę Louis...]
Usuń[ Tak, ja też ]
Usuń[Mnie się bardzo podoba. Sama nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale przeniesienie się do więzienia było dobrą odmianą. I polubiłam Johnny'ego, ale mam sentyment do tego imienia, więc się nie dziwię. Chociaż pod innym imieniem pewnie też podobałby mi się tak samo.
OdpowiedzUsuńSarunia z dzieckiem, O.o Chcę to zobaczyć;)
Im dłużej tak sobie siedzę, tym bardziej mi się to podoba. Ha, w takim razie nie możesz już narzekać!]
Skylar Everett
[ Chyba rzeczywiście nie mogę :) ]
Usuń[Notka jest świetna, ja nie potrafię tak pisać więc chylę czoła, szczerze mówiąc chciałabym zobaczyć Sarę z dzieckiem :D]
OdpowiedzUsuńSolder