WAŻNE:
IT'S ALL OVER


WARTO PRZECZYTAĆ:

227. Wszystko ma swój początek
(autorstwa Abby Hope)

228. But tomorrow never came
(autorstwa Kate Sparks i Ethana Arisena)

POLECAMY:

wtorek, 2 października 2012

221. Mommy, where's daddy?



Z dedykacją dla:
- przede wszystkim dla autorki Wolfiego, bo może ona nie zdaje sobie sprawy, ale to dzięki niej ten rozdział w ogóle zaczynał powstawać; ehm, po prostu pierwsze zdanie napisałam tego dnia, którego mnie zapytała, czy jakaś nota się szykuje, bo uznałam, że jakaś powinna się szykować;
- dla Any i dla Ewy - za wszystko;
- dla takiej jednej osoby, której z imienia nie wymienię, bo nie - za wsparcie;
- dla całej mojej ukochanej klasy, bo.... (uwaga!) kocham Was wszystkich;
- dla wszystkich autorów, którzy kiedykolwiek przewinęli się przez Art College i którzy, czego jestem pewna, sprawili, iż moje rozdziały nie są już tak beznadziejne jak na początku (co wcale nie znaczy, że nie są beznadziejne).
Dziękuję.

 ~~~~~۞~~~~~


Notatnik był stary. Okładkę pokrywało kilka milimetrów kurzu, które opadały na niego przez lata. Dziewiętnaście długich lat nikt nawet nie spoglądał na ów, jak głosił napis na okładce, pamiętnik. Dopiero teraz dziewczyna wpatrywała się w niego uważnie. Patrzyła na charakter pisma, na pierwsze słowa zapisane drobnym maczkiem. Powoli docierał do niej ich sens.
Czytała.

28  lipca, 22:23
Zakochałam się.
Jego uśmiech, zapach, głos. On.
Zakochałam się.
Spojrzał na mnie, a ja siedziałam jak zamurowana. Jego oczy. Najdroższy Boże, jego oczy mają kolor czekolady. Ciemnej czekolady. Gorzkiej czekolady. I patrzyły prosto w moje, zielone ślepia, podczas gdy ja nie mogłam wykonać nawet jednego ruchu. Nawet mój palec nie drgnął, kiedy on przeniósł wzrok z powrotem na kawę. Upił łyk, a ja wciąż siedziałam jak zaczarowana. A raczej, co powinnam zaznaczyć, jak zakochana kretynka. Boże przenajświętszy, przecież nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia! Nigdy, dopóki go nie zobaczyłam. Ideał, po prostu ideał.
Siedział z kolegą. Kolega jadł pączka, rozmawiając przy tym z Nim. Nie słyszałam, o czym rozmawiali. W ogóle nic nie słyszałam. Cóż, nie byłam w stanie nawet westchnąć, nawet odwrócić wzroku od jego pleców…

I następne dwadzieścia stron autorka opisywała ideał, który spotkała. Opisywała jego włosy, oczy, usta, zapach, głos, wszystko. Nie pominęła żadnego szczegółu, aby każdy, kto tylko to czytał, mógł wyobrazić sobie obiekt jej uczuć dokładnie. Aby mógł zobaczyć czekoladowe kosmyki opadające łagodnie na opalone czoło, mięśnie, które zapewne okupił godzinami treningów (ciekawe, co robi w życiu? Tańczy, pływa, a może biega? Chciałabym to wiedzieć) i ten uroczy dołeczek, który pojawia się w jego policzku, kiedy się uśmiecha.
Ale to jeszcze nie był koniec historii Amelii. Jej wielkiej historii miłosnej, która zupełnie odmieniła jej życie. Gdy się skończyła, już nic nie było takie samo. Jej świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.

A potem, kiedy zapłacił za napój i pożegnał się z kolegą, podszedł do mnie. DO MNIE. Do MNIE. MNIE. Podszedł, cały czas patrząc w moje oczy. Cały czas czułam jego hipnotyzujący wzrok na mojej twarzy. Przez krótki czas nie miałam najmniejszego pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Był tylko On i jego czekoladowe oczy, w których całkowicie utonęłam.
Zatrzymał się przy stoliku, przy którym siedziałam. Nic nie powiedział. Żadnego „Cześć”, „Jestem Matt”, nic. Tylko jego wzrok cały czas podtrzymujący moje spojrzenie. I tak kilka długich sekund, a potem… czułam się, jakby wyczytywał z moich ocząt wszystkie uczucia i cały życiorys. Nie mogłam, po prostu nie mogłam znieść tego dłużej. Zaczęłam wpatrywać się intensywnie w kubek z herbatą.
I nagle pojawiła się obok niego ręka. Jego ręka. Trzymała małą kartkę. Nie, serwetkę. Serwetkę z wypisanymi kilkoma słowami, których wtedy nie mogłam jeszcze przeczytać. Ręka otworzyła się i zostawiła tę serwetkę tuż przy talerzyku. A potem zniknęła i był to ostatni raz, kiedy ją widziałam. Mam nadzieję, iż kiedyś będę mogła jej nawet dotknąć. Może ona sama zechce mnie dotknąć? To by było… nie, to niemożliwe. Dlaczego taki ideał jak On chciałby dotykać kogoś takiego jak ja? Nie jestem nawet odrobinę podobna do tych ślicznych aktorek, które występują we wszystkich filmach. Dlaczego miałby nawet na mnie spoglądać?
Ale spoglądał. Spoglądał i zostawił mi nawet swój numer. To znaczy JAKIŚ numer, bo nie dzwoniłam na niego jeszcze. Nie chcę być nachalna, więc pewnie zrobię to… jutro? Pojutrze? Nie wiem. Na pewno w tym tygodniu. Muszę jeszcze raz usłyszeć Jego głos. To dobry powód, by zadzwonić, nieprawdaż?
To był dzień pełen przeżyć. Poznałam miłość mojego życia. On się mną zainteresował. Jestem wykończona. Dobranoc.

29 lipca, 23:03
Nie zadzwoniłam…

30 lipca, 22:57
I znów nie zadzwoniłam. Jestem głupia. Jestem najgłupszą osobą z tych, które znam. Powinnam coś z tym zrobić. Powinnam zadzwonić, ale się tego boję. A co, jeśli On mnie wyśmieje? Jeśli powie, że jestem głupia i gruba i że sobie tylko ze mnie żartował? Boję się. On może nawet wybuchnąć śmiechem, a ja nic na to nie poradzę. Vicky opowiadała mi przecież, że któryś z jej kolejnych chłopaków tak zrobił. Nie mogła się po tym pozbierać kilka długich tygodni. Nie chcę tego.
Jestem przerażona.

31 lipca, 23:00
Pisałam już coś o Jego głosie? Jest cudowny. Właściwie to najcudowniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Nie umiem go do niczego porównać. On… nie da się go opisać. Jest niesamowity.
Tak, zadzwoniłam.
Nie wyśmiał mnie. „Ach, to musisz być TY”, powiedział tylko. A ja się zakochiwałam jeszcze bardziej. Mamusiu kochana, na początku nie mogłam nawet wydusić z siebie jednego słowa! Potem powiedziałam cichutko „Tak, to ja”, co było na tyle kretyńskie, że On roześmiał się wesoło. Zapytał, czy mam ochotę wybrać się z nim na kawę. A jeśli nie, to chociaż na herbatę. Co miałam Mu na to odpowiedzieć? Oczywiście, że ochotę miałam i dałabym dosłownie wszystko, byleby Go tylko jeszcze raz zobaczyć. Ale nie mogłam przecież wykrzyknąć „Z tobą poszłabym wszędzie!”, prawda? Wziąłby mnie za kolejną nastoletnią kretynkę. Powiedziałam więc cicho (znowu cicho, kurczę) „Bardzo chętnie”, a On wziął tę umierającą powolutku konwersację w swoje ręce i zaplanował, że spotykamy się jutro o 15 tam, gdzie Go zobaczyłam po raz pierwszy.
- To do zobaczenia jutro –  powiedziałam i… rozłączyłam się.
Następne dwie godziny wybierałam strój. Najgorsze jest to, że WSZYSTKIE moje najlepsze ubrania zastawiłam w domu. A tu mam tylko jakieś nudne sukieneczki, nudne…

I tu następuje kilkustronicowy opis garderoby Amelii.
Czytelniczka jej pamiętnika skrzywiła się delikatnie i przerzuciła te kilka kartek, by dotrzeć do najbardziej wyczekiwanego przez nią momentu. Do następnego dnia, do spotkania Amelii i jej ukochanego.

- Witaj – powiedział, gdy tylko mnie zobaczył.
Zwykłe „witaj”, a mnie ciarki przeszły po całym ciele. Pojawiły się motyle w brzuchu. Chaos w głowie.
- Cze-cześć –  rzekłam z kolei ja. Jąkałam się, ale nie potrafiłam tak po prostu do Niego mówić. Był spełnieniem moich marzeń. Ideałem.
- Usiądziemy? –  zapytał, a w jego ślicznych oczach pojawiły się wesołe iskierki. Wyglądał z nimi jeszcze lepiej, jeśli to w ogóle możliwe.
- T-tak.
Jąkała cholerna, kurczę.
Uśmiechnął się i jak na gentlemana przystało, odsunął jedno krzesło, a na drugim usiadł sam. Ja zajęłam pierwsze. Czułam się taka szczęśliwa! Że chciał się ze mną spotkać, porozmawiać. Że był taki… wychowany. Niewielu jest takich chłopaków.
- Mam na imię Louis – powiedział tym swoim niesamowitym głosem. Trochę zachrypniętym, ale wciąż niesamowitym. Tak bardzo…!
- Ja… jestem Amelia –  przedstawiłam się. Brzmiałam jak kretynka czy to tylko moje własne wyobrażenie? Kurczę, dlaczego On w ogóle chciał ze mną rozmawiać? To nie mogła być rzeczywistość. I nie była, prawda? Nie, z pewnością nie była.
Od kilku dni śnię. To cudowny sen.
- Amelio… napijesz się czegoś? Podają tu bardzo dobrą herbatę, ale kawa też jest niczego sobie.
Ten uśmiech. Akcent. BRYTYJSKI akcent. Umieram.
- Herbaty.
- Och, to idealnie! – powiedział, a jego uśmiech jeszcze poszerzał. Był jeszcze piękniejszy, nie dało się zaprzeczyć. Przywołał kelnera i zamówił jedną herbatę dla mnie, a drugą dla siebie.
- Co cię tutaj sprowadza? – zapytał.
- Ty.
Była to najbardziej kretyńska odpowiedź, jakiej mogłam udzielić. Teraz to wiem, ale wtedy nie zastanawiałam się nad tym, co mówię. Patrzyłam tylko w te jego niesamowite oczy, zatapiając się w nich coraz głębiej.
Zaśmiał się.
- Nie do tej kawiarni, do Londynu – rzekł wesoło, z uśmiechem na ustach. Wesoło, radośnie. Nie był zły, nie wyśmiewał mnie. Po prostu się śmiał. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
- Och – powiedziałam zmieszana. – Przyjechałam na wakacje. Jestem tu jeszcze dziesięć dni, potem wracam do Stanów.

Konwersacja ciągnęła się i ciągnęła. Młodzi ludzie rozmawiali o wszystkim. O swoich krajach, miejscowościach, rodzinie, przeszłości, życiu. O podróżach, muzyce, filmie, tańcu. O swoich zajęciach, jedzeniu, nauce, książkach i miłości. Z każdym jego słowem Amelia czuła, że zakochuje się jeszcze bardziej. Cóż, zawsze lubiła przesadzać i w swoim pamiętniku hiperboli właśnie miała najwięcej.
A Louis? Dziewczyna dowiedziała się, że mieszka w Londynie od urodzenia. Że jest tancerzem. Ma lat siedemnaście, czyli jest rok starszy od niej. Ma młodszą siostrę. Mieszka tylko z matką, a ojciec wyjechał pracować do Francji. Ma psa. Lubi filmy Tima Burtona. Nie przepada za brukselką. Chciałby zwiedzić Egipt. Jego idolem jest Ozzy Osbourne. Czytał powieści Tolkiena. Lubi Londyn i nie zamierza z niego wyjeżdżać.
A co najważniejsze, dowiedziała się, że jest zakochany.
Zakochany.
Że jest jakaś dziewczyna, którą darzy uczuciem. Że ona nie ma z Nim szans. Że ona jest tylko… no właśnie, kim dla Niego była?
Tego nie wiedziała. Nie zapytała, bała się. Często się bała.
Bała się, że On o niej zapomni, kiedy wyjedzie. Że nie zdąży się z Nim spotkać ani razu więcej, a w Londynie miała zostać jeszcze tylko dziesięć dni. Tylko dziesięć. Na szczęście dla dziewczyny spotkali się jeszcze nie raz. Widywali się codziennie. Chodzili na kawę, do kina, na potańcówki. Podczas tej ostatniej Louis powiedział Amelii, że się w niej zakochał. Że jest głupcem, bo ona przecież wyjeżdża. Zapytał, czy nie może opóźnić powrotu.
Nie mogła.
- Bilety mam już wykupione – powiedziała smutno. – Było taniej, a ja nie sądziłam, że będę chciała zostać w Londynie dłużej. Zresztą moja ciotka chyba potem wyjeżdża.
- Możesz zamieszkać u mnie – zaproponował. Jego oczy błyszczały. – Moja matka nie będzie miała nic przeciwko. Pracuje całe dnie.
- Nie, nie powinnam. W ogóle nie powinno mnie tu być. Rodzice zabronili mi lecieć tu samotnie. Dopiero na miejscu powiedziałam im, że jednak nie jestem u koleżanki, tylko w Londynie. Ostatecznie zgodzili się, ale muszę wrócić dziesiątego. Nie chcę, ale muszę. Wybacz.
Z ociąganiem zgodził się. Powiedział, że do niej napisze. Że będą do siebie pisać. Że mogą nawet do siebie dzwonić. Że o niej nie zapomni.
- Kocham cię, Amelio. Nie możemy zapomnieć o przyszłości, tylko cieszyć się chwilą?
Pocałował ją.
Kolejne dni żyli chwilą. Śmiali się, całowali, jeździli po Londynie czerwonymi dwupiętrowymi autobusami, Louis pokazywał Amelii wszystkie najpiękniejsze miejsca swojego miasta. Biegali po parkach, tańczyli. Żyli chwilą, jakby nigdy nie miała nastąpić przyszłość. Jakby chcieli zapamiętać siebie na zawsze. Do końca życia.
I Amelia go do końca życia zapamiętała.

9 sierpnia, 23:57
Ostatnią noc spędziłam u Niego. Z Nim. Spaliśmy ze sobą. A właściwie to nie tylko spaliśmy, ale… straciłam dziewictwo. Z Nim. To była najlepsza noc mojego życia. Nie żałuję niczego. NICZEGO. Kocham Go i wiem, że On też mnie kocha.
Nie potrafię tego opisać. Nie umiem tak po prostu pisać o tym, jak On mnie obejmuje, jak mnie całuje. Jak ściąga ze mnie bluzkę. Jak ja ściągam jego spodnie. Jak nasze ciała poruszają się we wspólnym rytmie.
Tego się nie da opisać, nie będę nawet próbować. To był mój pierwszy raz i najprawdopodobniej ostatni. Ciotka pilnuje mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Powiedziała, iż jeśli to się powtórzy, to powie rodzicom o tym, że mam jakiegoś, jak to ujęła „nowego chłopaczka”. Nie chciałabym tego. Nie chciałabym, żeby wiedzieli. I tak będą chcieli mnie zabić, bez względu na to, czy mam jakiegoś chłopaka, czy nie.

Pożegnanie na lotnisku było najgorszym wydarzeniem w życiu Amelii. Płakała, nie chciała wracać. Louis nie chciał jej puścić. Wszystko skończyłoby się dla tej dwójki dobrze, gdyby nie ciotka, która ich rozdzieliła, pozwoliwszy na jeden jedyny pocałunek. Pożegnalny. Ostatni.
Samolot wystartował.
Ostatni.

9 października
Teraz jestem już pewna w stu procentach. Będę matką.

9 listopada
Chciałabym, żeby On o tym wiedział, ale boję się Mu powiedzieć. Cały czas prowadzimy ze sobą konwersacje, cały czas piszę Mu o szkole, o rodzinie, o wszystkim. Nie mogę Mu powiedzieć, że będzie ojcem. Może naprawdę mnie kochał, może nie, ale nie może o tym wiedzieć.
Muszę powiedzieć rodzicom. Niedługo zacznie być widać brzuszek.

21 listopada
Rodzice wiedzą.
- Mamo, co byś zrobiła, gdybym ci powiedziała, że będziesz babcią? – zapytałam wieczorem, podczas gdy rodzicielka oglądała któryś ze swoich ulubionych seriali.
- Nie żartuj, kochanie – odpowiedziała, zaśmiawszy się krótko. Nie wierzyła mi.
- Nie żartuję – odparłam spokojnie, patrząc na jej reakcję. Była właściwie zabawna. Otóż ma matula spojrzała na mnie jakbym była kosmitką, a jej oczy rozszerzyły się do wielkości spodków. Kosmicznych.
- To wcale nie jest śmieszne, Amelio – powiedziała swoim standardowym głosem.
Zrobili mi awanturę, jak zwykle. Jessica jak zwykle siedziała z pełną wyższości miną, a oni stawiali mi ją za wzór. „Dziecko, nie mogłabyś być taka jak Jessica? Ona dostawała zawsze same piątki, a na dodatek NIE JEST w ciąży!”. I tak w kółko.
Chcą, żebym zabiła moje dziecko. Chcą, żebym zabiła część Jego. Nie mogę. Pokochałam już naszego małego synka albo córeczkę. On powinien nazywać się Louis, jak tata. A ona? Nie wiem jeszcze. Louis mówił, że bardzo podoba mu się imię Katherine. Pisane przez „K”, podkreślał. Tak nazwę naszą córkę.

20 marca
Lekarz powiedział, że mogę nie przeżyć porodu. Odparłam, że chcę urodzić mimo tego. Chcę zobaczyć małą Kate. Mam nadzieję, iż będzie podobna do Niego. Że będzie tańczyć jak On. Że będzie mieć Jego uśmiech, Jego włosy. Że będzie tak wesoła i roześmiana. Że znajdzie Go kiedyś i pokocha tak jak ja. Że zrozumie moją decyzję.
Kocham Cię, córeczko.
Kiedyś nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, teraz kocham bez wejrzenia w ogóle. Maleńka żyje we mnie. Urodzi się i będzie żyć dalej. Jessica powiedziała, że się nią zajmie, jeśli coś miało pójść nie tak. Potrafi być dobrą siostrą, choć ja i tak wiem, że to dlatego, że nie może zajść w ciążę. Mimo wszystko jest kochana.

28 kwietnia
Czuję, iż to już niedługo. Kate dostanie życie, a ja umrę. Wiem, że tak będzie. Nie żałuję. Noc spędzona z Nim była najpiękniejszą w moim życiu. Nasza córka będzie najpiękniejszą istotą na świecie. Mam nadzieję, że uda mi się ją chociaż przytulić, zanim odejdę z tego świata.
I chciałabym jeszcze tylko, by kiedyś Maleńka znalazła ten pamiętnik i dowiedziała się o swojej przeszłości. A potem znalazła swojego ojca i Mu go wręczyła. Nie wiedział o dziecku. Nie odważyłam się Mu o tym powiedzieć, a teraz jest już za późno. Powinnam była to zrobić już dawno. Powinnam była. Zawsze kochałam Go bardziej niż kogokolwiek innego.

Maleńka, teraz już trochę większa, zakończyła lekturę. To był ostatni wpis z prowadzonego codziennie pamiętnika Amelii Bailey. Amelii, jej matki. W oczach miała łzy, a w sercu postanowienie. Jeszcze bardziej niż kiedykolwiek chciała odnaleźć ojca. Luisa. Musiała go odnaleźć dla tej, która postanowiła odejść, by ona mogła przyjść na ten świat. Musiała mu wręczyć notatnik, w którym jej matka opisała całą swą miłość do niego.
- Katie? Jesteś tam jeszcze? – usłyszała z daleka głos, który wyrwał ją z zamyślenia.
- Idę już, babciu, idę – powiedziała, wkładając notatnik do torebki. Musiała go wziąć, przeanalizować. Odnaleźć swojego ojca.
- Byłaś w pokoju Amelii, prawda? – zapytała babcia, spoglądając na schodzącą ze schodów Katherine. Ta skinęła głową. Jej wzrok skupiał się na postaci Marii Bailey stojącej przed nią w nieco za dużym niebieskim fartuchu. – Masz może ochotę na kawałek ciasta, Katie?
Kąciki ust blondynki uniosły się delikatnie. Miała ochotę. Powiedziała to starszej kobiecie i zasiadła za stołem. Jedząc smakowity wypiek, myślała o swoich rodzicach. O matce i o tym, jaka ona była. O ojcu. O tym, jaki jest. Gdzie mieszka. Co robi. Czy jest szczęśliwy. I coraz bardziej dochodziła do wniosku, że chce go poznać.
Tylko w tym momencie pojawił się pewien problem.
Jak wiecie, nie jest łatwo znaleźć człowieka we współczesnym świecie, jeśli zna się tylko jego imię i miejsce zamieszkania sprzed ponad dziewiętnastu lat. Och, nie jest nawet łatwo go znaleźć, jeśli do tego dojdzie nazwisko albo przybliżone obecne miejsce zamieszkania. A Kate nie miała zielonego pojęcia, jak Louis wygląda, czym się zajmuje, gdzie mieszka… Nie wiedziała niemal nic. Znała imię i… to właściwie wszystko.
I jak tu miała wierzyć w powodzenie całego przedsięwzięcia?
Ale wierzyła.
Wierzyła i już dwa dni później zdecydowała się kupić bilety na samolot, a tydzień później znajdowała się w Londynie.
- Po co tam jedziesz? – pytali ją wszyscy, wliczając w to jej macochę, babcię, dziadka, Emily i kilka innych, choć nie mniej istotnych, osób. I odpowiadała im, a jakże, aczkolwiek całej prawdy nie mówiła.
- Pozwiedzać – wzruszała ramionami, jakby było to co najmniej oczywiste.
Oczywiste, lecz nieprawdziwe.
Jednak w Londynie się znalazła.
Gdyby odwiedzała to miasto rok wcześniej, pierwszym miejscem, do którego by podążyła, byłaby ulica Fleet Street. Fleet Street 186, jeśli chcemy być dokładni. Dlaczego? To tam mieszkał golibroda Sweeney z filmu „Sweeney Todd: demoniczny golibroda z Fleet Street”, a był to niegdyś ulubiony film Kate. Potrafiła oglądać go codziennie i gdyby nie szkoła, zajęcia i spotkania z przyjaciółmi, pewnie by to robiła.
A teraz? Nawet nie szukała go pośród płyt z filmami, których miała niemało. Nie oglądała go, nie mogła. Nie potrafiła się przemóc na tyle, by go włożyć do odtwarzacza i obejrzeć. Chociaż pamiętała wszystkie piosenki. Wszystkie dialogi. Wszystkie stroje. Wszystko. I to wszystko wciąż pojawiało się przed jej oczyma, wraz z obrazami szczęśliwej Kate. Tamtej Kate, która umiała się cieszyć z małych rzeczy.
Blondynka otworzyła pamiętnik swojej matki i jeszcze raz zagłębiła się w jego treść. Chciała znaleźć najpierw kawiarnię, w której jej rodzice zobaczyli się po raz pierwszy. Nie miała żadnego innego pomysłu na to, jak może znaleźć swojego ojca. Och, nawet przestawała już wierzyć w to, iż jej się uda. To było niemożliwe.
Prawda?

Mała kawiarenka koło wielkiego dębu. Śliczna. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Te drewniane stoliczki, róże w wazonach – to wszystko jest takie ładne! Przesiaduję tu niemal całe wieczory, starając się znaleźć wenę, która nie chce przyjść.

Mała kawiarenka sprzed dziewiętnastu lat. Kate nie miała pojęcia, gdzie się taka może znajdować. Nie miała nawet pojęcia, w której części Londynu Amelia mieszkała. Dąb też jej dużo nie mówił – mogli go ściąć, a na jego miejscu postawić jakąś fabrykę. Mogli nawet ową kawiarnię zamienić w fabrykę, a ona w życiu by jej nie znalazła. I cały wyjazd poszedłby na marne.
A plany miała takie piękne…
Jednak, jak to w życiu bywa, nie przewidziała pewnych sytuacji. Działała zbyt pochopnie, za bardzo nieprzemyślanie. Powinna była się nad tym zastanowić, zanim zdecydowała się na ten wyjazd. Ale nie pomyślała i w Londynie była. A skoro była, to mogła go chociaż pozwiedzać, prawda?
I to zamierzała zrobić.
Kupiła mapę miasta i zaczęła odwiedzać te wszystkie miejsca, które odwiedzali turyści przyjeżdżający do stolicy Wielkiej Brytanii. London Eye, Big Ben, Pałac Buckingham… jak przeciętna turystka. Jak kiedyś, kiedy była jeszcze szczęśliwą nastolatką bez niemal żadnych problemów. Kiedy była radosna i uśmiechnięta.
Odetchnęła głęboko i usiadła na ławce w Hyde Parku. Z torby wyciągnęła pamiętnik swojej matki i znów zaczęła go czytać. Zagłębiała się powoli w kolejnych linijkach tekstu, starając się wyciągnąć z niego jakiś wniosek. Gdzie Amelia była, gdzie chodziła, gdzie jadła. Wszystko. Przeglądała całość już enty raz, a wciąż miejsca pozostawały dla niej tajemnicą. Może to dlatego, iż jej matka skupiała się bardziej na swoich uczuciach i ewentualnie wyglądzie zewnętrznym budynków, a nie na dokładnych adresach.
I Kate błądziła, nie wierząc już w powodzenie akcji zupełnie. Przestała się już przejmować znalezieniem ojca. Skoro powiedziała, że jest tu, by zwiedzać, mogła zwiedzać. I zwiedzała.
Wstała z zamiarem powrotu do hotelu. Była zmęczona całodziennym chodzeniem po mieście. Muzeum tutaj, pamiątki tam, występy mimów jeszcze gdzieś indziej. To było męczące i panna Sparks chciała iść spać. Właściwie cieszyła się, że zostały już tylko dwa dni jej wycieczki. Mimo iż nie udało jej się osiągnąć tego, co chciała, cieszyła się też samą wycieczką. Ostatni raz w Londynie była chyba jako czternastolatka, a wtedy była na obozie i nie mogła robić dokładnie tego, na co miała ochotę.
Bach!

Bach!
Nie zauważył jej. Po prostu jej nie zauważył, choć przecież był uważną osobą. Zawsze wszystko widział i… no, ale teraz nie zauważył. Och, powinien był patrzeć na otoczenie, a nie chodzić z głową w chmurach. Zastanawianie się nad choreografią nie jest dobrym zajęciem podczas powrotu do domu. Louis, dziecino, co ty w ogóle wyprawiasz?
Otrzepał spodnie jakby były brudne od wyimaginowanego kurzu; a nie były. Następnie pokręcił z głową z dezaprobatą wobec swojego zachowania. Czasami jego czyny były gorsze od wybryków rozchwianego emocjonalnie nastolatka. Jakby cofnął się w czasie, co oczywiście nie było możliwe. Miał już od kilku miesięcy trzydzieści sześć lat i niemal nie pamiętał jak zachowuje się porządny nastolatek. A raczej, by uściślić, pamiętał, ale zachowywać się tak nie potrafił. I to było smutne.
Uniósł wzrok, by spojrzeć ze skruchą w oczy dziewczyny i ją przeprosić. Ze skruchą, a jakże. Dlaczego miał się ograniczać, skoro mógł być sympa…
Zaniemówił. Przestał myśleć. Przestał oddychać. Przestał żyć.
Cofnął się w czasie. Albo umarł i trafił do nieba.
Widział Ją.
Ją.
I nagle te wszystkie wspomnienia uderzyły go fala. Nie był w stanie myśleć. Jej uśmiech, oczy, włosy i zapach. Jej śliczny głos i te rozmowy, które prowadzili. Tydzień. Najlepszy tydzień w jego życiu.
- A-amelia? – zapytał, lecz dziewczyna zdawała się go nie rozpoznawać.
Cofnął się w czasie.
- Amelia, to ty? – zapytał raz jeszcze, aczkolwiek nie liczył na odpowiedź.
Cofnął się w czasie, nie było innej opcji.
- Amelia Bailey… - dodał niemal błagalnie, gdy jasnowłosa nie odzywała się ani słowem.
I teraz zaskoczyło.
- Amelia Bailey jest moją matką – rzekła dziewczyna cicho, a jej brwi się zmarszczyły. W niemal identyczny sposób, jak to czasem robiła Amelia. I, Louis nie mógł zaprzeczyć, wyglądała równie pięknie. Mężczyzna cały czas pamiętał uśmiech ukochanej, jej głos i zapach, lecz minęło dużo czasu i te wspomnienia były wyblakłe, niemal przeźroczyste. Jakby każdego dnia jego zapiski ktoś tarł gumką. Któregoś dnia w końcu udałoby mu się zetrzeć napis. Albo zrobiłby dziurę w kartce, a wspomnienia i tak by zniknęły.
Od razu uwierzył, że dziewczyna była córką Amelii. Te oczy… To musiała być córka Amelii. Innej opcji nie brał pod uwagę.
- Jak ona się ma? – zapytał trochę niepewnie, trochę nieskładnie. Bał się, że jego dawna miłość może mieć męża. Że może być z nim szczęśliwsza niż z Louisem. Że może mieć z nim dzieci. A te myśli były zupełnie nie na miejscu, nie w jego przypadku. Miał żonę i dwóch synów. Siedmioletniego Briana i jedenastoletniego Thomasa. I nie były to dzieci Amelii.
- Moja matka? Ona… przykro mi to mówić, ale ona nie żyje.
Przymknął oczy.
Nie żyje. Jego Amelia nie żyje. To niemożliwe. Nie ona. Była taka śliczna, taka pełna życia. Nie mogła umrzeć. I nie umarła, prawda?
Prawda?
Spojrzał na dziewczynę. Musiał się upewnić, czy nie kłamie. Nie mogła kłamać. Och, przecież nie oszukałaby go na taki ważny temat! Louis, kurczę, przestań podejrzewać wszystkich o kłamstwo i zdradę. To, że twój najlepszy przyjaciel kiedyś ci ukradł dziewczynę, nie znaczy, że wszyscy są tak kłamliwi. Mógłbyś się uspokoić wreszcie, chłopie, no!
W oczach blondynki lśniły łzy.
Louis poczuł się jak ostatni dupek. On tu zastanawia się, czy ona kłamie, a ona przeżywa katusze, wspominając zmarłą matkę. Zapewne ukochaną matkę, z która ją tyle łączyło. Zapewne nie dociera do niej, że już nigdy nie zobaczy błysku w jej zielonych oczętach, nie usłyszy jej śmiechu – tak jak teraz do niego. A on śmie wątpić w prawdziwość jej słów.
- Tęsknisz za nią, prawda? – zapytał cicho.
On sam, mimo iż Amelii nie widział od lat dwudziestu z haczykiem, tęsknił. Chciałby ją jeszcze raz zobaczyć, jeszcze raz usłyszeć jej głos, jeszcze raz poczuć jej zapach. Jeszcze raz się w niej bez pamięci zakochać i tym razem jej nie puścić.
- Nawet jej nie poznałam – szepnęła, a po jej policzku spłynęła pierwsza łza. – Zmarła… przy porodzie. Przeze mnie.
Śpiewały ptaki, liście drzew poruszały się na wietrze, świeciło słońce. Nic, zupełnie nic, nie odzwierciedlało tematyki śmierci, którą właśnie poruszali w rozmowie. Jakby przyrody w ogóle odejście Amelii ze świata nie obeszło. Jakby była tylko nic nieznaczącym elementem.
A Louis ją kochał.
Wolno wziął oddech. Umarła przy porodzie. Zapewne już dawno, dawno temu, a jego nikt o tym nie poinformował. Nikt nie napisał do niego te ileśtam lat…
Kiedy to było?
Ta dziewczyna, córka Amelii miała może z… osiemnaście lat. Albo dziewiętnaście. Albo… nie, dwadzieścia nie. Przecież dwadzieścia lat temu (z haczykiem) Ją widział i nie miała jeszcze dziecka. Była jak najbardziej żywa, śliczna, ukochana.
Jak najbardziej cudowna.
A jeśli blondynka miała osiemnaście albo dziewiętnaście lat, znaczyło to, że Amelia zaszła w ciążę jeszcze jako nastolatka. Biedna dziewczyna, nieoszczędzana przez życie. Nie dość, że jej rodzice niemal się nią, jak mu opowiadała, nie interesowali, nie dość, że czuła się cały czas tak bardzo samotna, to jeszcze miała dziecko jako siedemnato- lub osiemnastolatka. Biedna, biedna Amelia…
- To było osiemnaście lat temu?
Po jej policzkach wciąż spływały łzy. Mimo iż matki nie poznała, chciała ją z powrotem, by miał kto ją przytulić. Tak sądził. Albo po prostu słyszała o niej wiele dobrych rzeczy od dziadków. Albo… sam nie wiedział. Nie był dobry w wymyślaniu teorii spiskowych. Żadnych teorii, jeśli chcemy być dokładni.
Pokręciła głową w geście zaprzeczenia, a po chwili odezwała się też cichutko:
- Dziewiętnaście. Dziewiętnaście i pół.
Dziewiętnaście i pół.
Dziewiętnaście i pół?
Dwadzieścia lat temu on i Amelia się kochali, a jej córka miała dziewiętnaście i pół roku.
Owszem, nie był dobry w wymyślaniu teorii spiskowych, ale to było już nazbyt podejrzane. Nie był przecież głupi. Może tylko trochę naiwny, ale na pewno nie głupi.
- Czy… wiesz może, kto jest twoim ojcem?
Głupie pytanie. Pewnie Amelia miała jakiegoś przystojnego miliardera, który kochał ją ponad życie, ale i tak nie mógł sprawić, by przeżyła poród. Pewnie i ona go kochała, a o Louisie zapomniała tuż po wyjeździe, a na jego listy odpisywała tylko z grzeczności, podczas gdy on usychał wręcz z tęsknoty.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Louis. Tylko tyle udało mi się wyczytać w jej pamiętniku.
Louis. Louis.
Louis.
Matko Przenajświętsza, ona powiedziała, że jej ojcem jest Louis.
Louis, czyli on.
- Jesteś… jesteś pewna, że to był Louis?
Kolejne wzruszenie ramion. Nie wiem, miał oznaczać ten gest i zdecydowanie to robił.
- Nie wiem – powiedziała. – Tak napisała. Louis o czekoladowych oczach i czekoladowych włosach. Poznała go tutaj. Znaczy w Londynie.
I jeszcze raz wzruszyła ramionami, świadoma tego, iż jej poszukiwania już dawno się zakończyły i to zakończyły się niepowodzeniem.
Ale Louis wiedział.
Wiedział i nie mógł w to uwierzyć.
Najwyraźniej… wszystko wskazywało na to, że miał córkę.
 THE END.

OD AUTORKI: 
 Podoba mi się końcówka i początek, ale środek... ssie. Przykro mi to mówić, ale to prawda, a ja nie mam siły, ochoty ani weny, by to poprawiać. Generalnie ten rozdział miejscami jest bardzo dobry (a skoro ja tak mówię, tak po prostu jest), a miejscami totalnie do dupy.
Mimo wszystko mam nadzieję, iż się podobało (przynajmniej częściowo).
To wszystko.
Dziękuję za uwagę.
PS. Pewnie tego nie zauważyliście, ale to pierwszy rozdział, pod którym napisałam, że mi się choć częściowo podoba. A, musicie wiedzieć, to do mnie niepodobne.

10 komentarzy:

  1. A IDŻ TY, KATE, PRZEZ CIEBIE MUSZĘ PISAĆ SWOJĄ NOTKĘ OD POCZĄTKU, BO TO ONA SSIE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie dzięki za dedykację ;* Pełno dzieci w tych ostatnich notach, aż głupio się przyznawać, że w mojej też będzie, ale to już stary pomysł i trochę... inny. No! Co ja będę gadać o swojej notce, kiedy to o Twojej trzeba.
      Skoro tak mówisz, tak po prostu jest? :D W sumie miałam czasem przy czytaniu takie momenty, gdzie na oślep szukałam myszki, żeby przewijać dalej, a czasem po prostu w spokoju czytałam - równowaga zachowana. No i powinnam być zmotywowana do pisania swojej notki teraz, a ni cholery nie jestem, i to równo od miesiąca, o >:C

      Usuń
    2. A nie ma za co ;)
      No i dziękuję za miłe słowa, choć ja uważam, że mogłam się bardziej postarać. I jestem stuprocentowo pewna, że Twa nota nie ssie, bo osobiście uwielbiam wszystkie Twoje rozdziały, wiec i nowy będzie świetny.
      Powodzenia w pisaniu. No i duuuuuuuużo weny. I motywacji, o.

      Usuń
  2. [ Głupia jesteś. Ta notka jest w trójce moich ulubionych tekstów Twojego autorstwa.
    Co mi się podobało? Podobało mi się wiele rzeczy. Pomysł przede wszystkim. Pamiętnik Amelii jest moim ulubionym fragmentem, ponieważ lubię, jak bohater odkrywa prawdę o swojej rodzinie, chociaż to głupio brzmi, ale chyba wiesz, o co mi chodzi. Fajnie Ci wyszło też spotkanie Kate z Louisem, bo wyjątkowo nie pisane z punktu widzenia Kate, a to zawsze jakaś odmiana. Cały rozdział może trochę zbyt romantyczny, ale kto nie lubi bajek?
    Och, no i jest błąd (TAK!). Napisałaś Luis, a nie Louis, ale to nie jest istotne.
    Hej, czekam na dalszą część. Bo Louis musi jej powiedzieć, że jest jej ojcem. Prawda? ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Nieee, kolejnej części nie będzie. Ta zakłada, że jej już to powiedział (albo JA to zakładam). Nie mam, szczerze mówiąc, ani pomysłu, ani weny na kolejną cześć, dlatego zakończyłam to tymi pięknymi słowami.
      No właśnie, nie jest istotne.
      Ja też lubię pamiętnik Amelii i to mi się pisało najfajniej. No i jako Louis też mi się pisało fajnie. A środek, jak już mówiłam (pisałam) ssie.
      A w mojej ulubionej trójce... nie jest. Musi odleżeć z miesiąc, dopiero potem jestem w stanie racjonalnie to ocenić. Ale miło mi, Saruniu ;D]

      Usuń
  3. [Pani powyżej ma rację, głupia jesteś. Więcej marudzenia, niż to było warte, bo rozdział wyszedł Ci zacnie. Ładnie zgrana akcja, przejrzyście i lekko. A tak w ogóle, romantyczne rozdziały powinny być Twoją specjalnością. Wychodzą Ci całkiem nieźle. I punkt za Louisa, już go lubię.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Nie będę pisać samych romantycznych rozdziałów, bo w życiu Kate aż tyle miłości nie ma, nie oszukujmy się. Ale dzięki ;)
      A Louisa też lubię.]

      Usuń
  4. To jest śliczne. I wiesz co? Sama ssiesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A tak na serio (tamto też było na serio), to kocham tytuł (hihihi, lubię początek tej piosenki ;p) i fragment o Słinim. No i generalnie to takie... ładne. A Louis jest moim mężem, zaklepuję go!]

      Usuń