Zapowiadał się wspaniały dzień w Nowym
Yorku, co więcej także weekend miał należeć do jednych z najbardziej udanych w
tym roku. Słońce świeciło mocno na bezchmurnym niebie, zachęcając wszystkich
mieszkańców na wypad do swoich wiejskich domów na zasłużony odpoczynek. Centrum
miasta powoli zaczynało się wyludniać…
Nolan także zaplanował dużo atrakcji na
nadchodzący weekend. Przede wszystkim dzisiaj były urodziny jego siostry, które
co roku hucznie celebrował. To było ich wspólne święto, jego i Amy. Szedł z
wielkim pluszowym niedźwiedziem pod pachą, a na drugim ramieniu niósł wielki
obraz, który specjalnie dla niej namalował z okazji jej ósmych urodzin. Chciał
jej wynagrodzić ostatnie tygodnie, gdy nie miał dla niej tyle czasu co zawsze.
Amy już od dawna prosiła go aby namalował
dla niej portret mamy, ale on nie mógł sobie wyobrazić jak to ma wyglądać.
Jednak sprzątając w jednej ze starych komód znalazł jej zdjęcie, gdzie na tle
ich kamienicy na Brooklynie stała cała roześmiana, a na głowie miała wianek z
polnych kwiatów, coś zupełnie nierealnego w tym wielkim mieście. Tak więc
postanowił powielić to zdjęcie, jednak zmienił tło na leśną polanę. Chciał aby
taki obraz mamy na zawsze zagościł w głowie jego małej siostrzyczki.
Wszedł do jednego z najdroższych
apartamentowców na Piątej Alei i pozdrowił uśmiechającego się do niego
portiera. Stary Esteban pracował tutaj odkąd pamiętał i Nolan zawsze żywił do
niego wiele sympatii. Wolnym krokiem wymieniając kilka uwag dotyczących upalnej
pogody i gry nowojorskiej drużyny koszykówki zmierzał ku windzie, aby dostać
się na przedostatnie piętro budynku. Dzisiaj było sobotnie wczesne popołudnie,
koniec tygodnia, więc ojca na pewno nie będzie w domu o tej porze. Całe
szczęście…
Drzwi były otwarte, nigdy nie bawił się w
grzeczności i nie pukał, wiąż w jakimś stopniu traktował to miejsce jakby nadal
tu mieszkał. Wszedł do mieszkania i od razu dobiegł go zapach świeżo pieczonych
ciastek i kremu czekoladowego. To kucharka Betty jak zawsze szykowała
poczęstunek dla niego i Amy. Szedł długim korytarzem, który kończył się
otwartym salonem. I już miał skręcić ku swojemu dawnemu pokojowi i pokojowi Amy
gdy spostrzegł, że w pokoju ktoś jest.
Siedziała do niego tyłem, więc na pewno go
nie widziała i nie zdawała sobie sprawę, że jej się przygląda. Gruby dywan w
korytarzu dobrze tłumił odgłos jego kroków. Serce Nolana biło jak szalone,
jakby chciało wyskoczyć z piersi. Jak to możliwe, że ona nadal odwiedzała to
mieszkanie. Po tym wszystkim coś się wydarzyło kilka miesięcy temu myślał, że
jej nigdy więcej nie zobaczy…
Czerwona, elegancka sukienka delikatnie
opinała jej wysportowane ciało. Jego wzrok przyciągnęły odkryte plecy, proste
niczym struna, a widoczne łopatki i kręgi kręgosłupa doprowadzały go do
szaleństwa. Blond włosy spięte w delikatny kok przywoływały wiele wspomnień. I
tylko nie wiedział jej oczu, ogromnych i szmaragdowych, otoczone tysiącami
gęstych rzęs… Oczu, w które co dzień patrzyły na niego i o których często
rozmyślał…
- Vicky… - szepnął, a kobieta drgnęła
zdziwiona na dźwięk jego głosu, jednak nie odwróciła się w jego stronę. Stał,
oparty o framugę drzwi i nie bardzo wiedział co powinien zrobić w tej sytuacji.
Podejść i przywita się jakby nic się nie wydarzyło czy odejść bez słowa i
zapomnieć, że się znowu spotkali.
Zrobił krok na przód. Jednak nie był na tyle
silny aby wyzbyć się uczuć, które nim w tej chwili targały. Nie miał nic do
stracenia, wszystko co miał odeszło wraz z nią. Jednak zamierzał udawać
obojętność, na tyle ile mu się uda.
- Co ty tu robisz? – spytała od niechcenia,
jednak na dźwięk jej melodyjnego acz głębokiego głosu powróciły wszystkie
wspomnienia minionych miesięcy.
Spotkali się w marcu na jednym z przyjęć
wydawanych charytatywnie przez jego ojca dla nowojorskiej śmietanki
towarzyskiej. Ludzie z najwyższych sfer aby poczuć się lepiej i znaleźć się w
rubrykach towarzyskich The New Yorker’a czy New York Post przybywali tłumnie
aby wyzbyć się paru tysięcy dolarów na rzecz biednych dzieci w Afryce,
bezdomnych czy ochronę środowiska naturalnego.
Vicktoria Cornelia Bordette od razu zwróciła
jego uwagę. Piękna, elegancka, inteligentna - ideał każdego mężczyzny. Nolan
musiał się bardzo postarać aby porozmawiać z nią sam na sam, wciąż kręcili się
wkoło niej różni mężczyźni, nie wykluczając jego ojca. Zaczęło się bardzo
niewinnie. Oboje byli artystami, więc nie brakowało im tematów do rozmowy. Ona opowiadała
mu o swojej ostatniej wystawie fotograficznej w SoHo. On zwierzył się, że
ostatnio brakuje mu inspiracji do malowania, ale bardzo chciałby namalować jej
portret. Jednak w zatłoczonej sali trudno o intymność, cały czas ktoś im
przerywał, przeszkadzał… W końcu jednak znaleźli chwilę dla siebie na dachu,
gdzie Nolan często uciekał aby w spokoju napić się czegoś mocniejszego z
kumplami i już nie mogli się od siebie oderwać.
Sielanka zakochanych trwała kilka tygodni.
Nie ujawniali się ze swoim związkiem. Zawsze spotykali się w tajemnicy w starym
mieszkaniu na Brooklynie, nigdy w centrum. Victoria była od niego starsza o
dziewięć lat, więc ich związek nie znalazłby aprobaty. Nolan wielokrotnie
podczas tych potajemnych schadzek podchodził do malowania jej portretu, ale
szybko zaprzestawał aby po raz kolejny zatopić się w jej ustach. Pochłonęła
całe jego życie. Powoli oddalał się od starych znajomych z uczelni, także od
rodziny. Na zajęciach pojawiał się coraz rzadziej, malował coraz mniej i
prawdopodobnie coraz gorzej.
Był sobie chłopczyk wierny dziewczynce
i całą swą miłość zamkną w skrzynce
lecz każdy wie, że miłość płonie
więc drewniana skrzynka spaliła się.
Ta bajka nie ma jednak szczęśliwego zakończenia.
Czar prysł jak bańka mydlana. Nagle wszystko się skończyło…
To, że panna Victoria Cornelia Bordette tak
często przebywała w ich apartamentowcu na Piątej Alei nie uszło uwadze Henry’emu,
ojcu Nolana. Atrakcyjna, młoda kobieta przyciągała jego uwagę zapracowanego
biznesmena. Wystawne kolacje w ekskluzywnych restauracjach, wyjścia na premiery
kinowe i teatralne, przyjęcia charytatywne dla elit Nowego Jorku – wszystko to
bardzo imponowało młodej kobiecie, która z każdym kolejnym wyjściem dawała się
uwieść staremu kobieciarzowi. Nolan powoli przestawał się liczyć, traktowała go
jak zabawkę, z którą można uprawiać seks i uciec bez słowa.
- Wiesz, że nie muszę udawać… Wcale nie
czuję się z tym dobrze, ale tak będzie najlepiej dla nas wszystkich… Przecież
wiesz, że cię kocham, prawda? - tłumaczyła Nolanowi, a on bezgranicznie wierzył
każdemu jej słowu, choć kłamała mu prosto w oczy. Bawiła się doskonale z jego
ojcem.
Pewnego wieczoru wrócił trochę wcześniej niż
zakładał do domu z imprezy w Hiltonie. Zabawa była przednia, ale był na nogach
od kilkudziesięciu godzin i marzył tylko o gorącej kąpieli i pójściu spać.
Jednak to co zobaczył nie pozwoliło mu zasnąć spokojnym snem przez wiele następnych
nocy.
Od drzwi wejściowych porozrzucane były
części męskiej jak i damskiej garderoby. Powoli, po cichu, szedł dalej tym
samym korytarzem co dzisiaj. I zobaczył ich razem. Ojciec w samych spodniach od
garnituru, ona jedynie w bieliźnie, objęci na skórzanej kanapie i całujących
się namiętnie.
Nie myślał racjonalnie, właściwie to nic nie
myślał w tej chwili. Kobieta, którą kochał i ufał jej bezgranicznie, zdradzała
go i to z jego ojcem! Przecież takie sytuacje nie zdarzają się w prawdziwym
życiu. Do tej pory myślał, że takie historie przydarzają się jedynie w
brazylijskich telenowelach, ale widać rzeczywistość jest tak samo zagmatwana i porąbana
jak one.
Chwycił stojącą nieopodal niego szklaną
lampę i z całej siły cisnął ją o podłogę, aby przeszkodzić kochankom. Tak jak
przypuszczał odskoczyli od siebie zaskoczeni, a Victoria widząc jego twarz
wykrzywioną bólem i złością szybko pozbierała swoje ubrania i ruszyła ku
drzwiom wyjściowym.
- Zadzwonię… - szepnęła tylko za siebie, gdy
wychodziła, jednak Nolan nie był pewny czy mówiła to do jego ojca czy do niego.
W tej chwili Nolan wolałby, gdyby przestała w ogóle istnieć…
On także nie zamierzał dłużej pozostać w tym
mieszkaniu. Najpotrzebniejsze mu do życia rzecz w większości znajdowały się w
pracowni, więc nie odzywając się ani słowem do ojca, który w tym momencie doprowadzał
się do ładu, wyszedł i od tej pory swoim domem nazywał starą pracownie matki…
It's simply as that you shouldn't look back,
and cry, cry for what's been missunderstood.
If you think it;s though you don't want it enough,
that boy and girl chose to leave us for good.
[Rozdział jest przecudowny. Generalnie uwielbiam dziwne historie, a ten trójkącik można nazwać "dziwnym", nieprawdaż? ;D
OdpowiedzUsuńW każdym razie bardzo mi się podobało i czekam na coś więcej Twojego autorstwa.]
[Ślicznie napisane, miło się czyta. Na dodatek ciekawe :) Po prostu talent! :>]
OdpowiedzUsuń[ O, to już Twoja druga notka! Jestem z Ciebie dumna ;)
OdpowiedzUsuńParę błędów było, ale takie tam drobiazgi. Ogólnie ciekawie, ładnie i zgrabnie i w końcu się wyjaśniła sprawa z tą dziewczyną. Gratulację :D ]