WAŻNE:
IT'S ALL OVER


WARTO PRZECZYTAĆ:

227. Wszystko ma swój początek
(autorstwa Abby Hope)

228. But tomorrow never came
(autorstwa Kate Sparks i Ethana Arisena)

POLECAMY:

wtorek, 26 czerwca 2012

206. There was a boy and there was a girl...

   Zapowiadał się wspaniały dzień w Nowym Yorku, co więcej także weekend miał należeć do jednych z najbardziej udanych w tym roku. Słońce świeciło mocno na bezchmurnym niebie, zachęcając wszystkich mieszkańców na wypad do swoich wiejskich domów na zasłużony odpoczynek. Centrum miasta powoli zaczynało się wyludniać…
   Nolan także zaplanował dużo atrakcji na nadchodzący weekend. Przede wszystkim dzisiaj były urodziny jego siostry, które co roku hucznie celebrował. To było ich wspólne święto, jego i Amy. Szedł z wielkim pluszowym niedźwiedziem pod pachą, a na drugim ramieniu niósł wielki obraz, który specjalnie dla niej namalował z okazji jej ósmych urodzin. Chciał jej wynagrodzić ostatnie tygodnie, gdy nie miał dla niej tyle czasu co zawsze.
   Amy już od dawna prosiła go aby namalował dla niej portret mamy, ale on nie mógł sobie wyobrazić jak to ma wyglądać. Jednak sprzątając w jednej ze starych komód znalazł jej zdjęcie, gdzie na tle ich kamienicy na Brooklynie stała cała roześmiana, a na głowie miała wianek z polnych kwiatów, coś zupełnie nierealnego w tym wielkim mieście. Tak więc postanowił powielić to zdjęcie, jednak zmienił tło na leśną polanę. Chciał aby taki obraz mamy na zawsze zagościł w głowie jego małej siostrzyczki.
   Wszedł do jednego z najdroższych apartamentowców na Piątej Alei i pozdrowił uśmiechającego się do niego portiera. Stary Esteban pracował tutaj odkąd pamiętał i Nolan zawsze żywił do niego wiele sympatii. Wolnym krokiem wymieniając kilka uwag dotyczących upalnej pogody i gry nowojorskiej drużyny koszykówki zmierzał ku windzie, aby dostać się na przedostatnie piętro budynku. Dzisiaj było sobotnie wczesne popołudnie, koniec tygodnia, więc ojca na pewno nie będzie w domu o tej porze. Całe szczęście…
   Drzwi były otwarte, nigdy nie bawił się w grzeczności i nie pukał, wiąż w jakimś stopniu traktował to miejsce jakby nadal tu mieszkał. Wszedł do mieszkania i od razu dobiegł go zapach świeżo pieczonych ciastek i kremu czekoladowego. To kucharka Betty jak zawsze szykowała poczęstunek dla niego i Amy. Szedł długim korytarzem, który kończył się otwartym salonem. I już miał skręcić ku swojemu dawnemu pokojowi i pokojowi Amy gdy spostrzegł, że w pokoju ktoś jest.


   Siedziała do niego tyłem, więc na pewno go nie widziała i nie zdawała sobie sprawę, że jej się przygląda. Gruby dywan w korytarzu dobrze tłumił odgłos jego kroków. Serce Nolana biło jak szalone, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Jak to możliwe, że ona nadal odwiedzała to mieszkanie. Po tym wszystkim coś się wydarzyło kilka miesięcy temu myślał, że jej nigdy więcej nie zobaczy…
   Czerwona, elegancka sukienka delikatnie opinała jej wysportowane ciało. Jego wzrok przyciągnęły odkryte plecy, proste niczym struna, a widoczne łopatki i kręgi kręgosłupa doprowadzały go do szaleństwa. Blond włosy spięte w delikatny kok przywoływały wiele wspomnień. I tylko nie wiedział jej oczu, ogromnych i szmaragdowych, otoczone tysiącami gęstych rzęs… Oczu, w które co dzień patrzyły na niego i o których często rozmyślał…
   - Vicky… - szepnął, a kobieta drgnęła zdziwiona na dźwięk jego głosu, jednak nie odwróciła się w jego stronę. Stał, oparty o framugę drzwi i nie bardzo wiedział co powinien zrobić w tej sytuacji. Podejść i przywita się jakby nic się nie wydarzyło czy odejść bez słowa i zapomnieć, że się znowu spotkali.
   Zrobił krok na przód. Jednak nie był na tyle silny aby wyzbyć się uczuć, które nim w tej chwili targały. Nie miał nic do stracenia, wszystko co miał odeszło wraz z nią. Jednak zamierzał udawać obojętność, na tyle ile mu się uda.
   - Co ty tu robisz? – spytała od niechcenia, jednak na dźwięk jej melodyjnego acz głębokiego głosu powróciły wszystkie wspomnienia minionych miesięcy.
   Spotkali się w marcu na jednym z przyjęć wydawanych charytatywnie przez jego ojca dla nowojorskiej śmietanki towarzyskiej. Ludzie z najwyższych sfer aby poczuć się lepiej i znaleźć się w rubrykach towarzyskich The New Yorker’a czy New York Post przybywali tłumnie aby wyzbyć się paru tysięcy dolarów na rzecz biednych dzieci w Afryce, bezdomnych czy ochronę środowiska naturalnego.
   Vicktoria Cornelia Bordette od razu zwróciła jego uwagę. Piękna, elegancka, inteligentna - ideał każdego mężczyzny. Nolan musiał się bardzo postarać aby porozmawiać z nią sam na sam, wciąż kręcili się wkoło niej różni mężczyźni, nie wykluczając jego ojca. Zaczęło się bardzo niewinnie. Oboje byli artystami, więc nie brakowało im tematów do rozmowy. Ona opowiadała mu o swojej ostatniej wystawie fotograficznej w SoHo. On zwierzył się, że ostatnio brakuje mu inspiracji do malowania, ale bardzo chciałby namalować jej portret. Jednak w zatłoczonej sali trudno o intymność, cały czas ktoś im przerywał, przeszkadzał… W końcu jednak znaleźli chwilę dla siebie na dachu, gdzie Nolan często uciekał aby w spokoju napić się czegoś mocniejszego z kumplami i już nie mogli się od siebie oderwać.
   Sielanka zakochanych trwała kilka tygodni. Nie ujawniali się ze swoim związkiem. Zawsze spotykali się w tajemnicy w starym mieszkaniu na Brooklynie, nigdy w centrum. Victoria była od niego starsza o dziewięć lat, więc ich związek nie znalazłby aprobaty. Nolan wielokrotnie podczas tych potajemnych schadzek podchodził do malowania jej portretu, ale szybko zaprzestawał aby po raz kolejny zatopić się w jej ustach. Pochłonęła całe jego życie. Powoli oddalał się od starych znajomych z uczelni, także od rodziny. Na zajęciach pojawiał się coraz rzadziej, malował coraz mniej i prawdopodobnie coraz gorzej.

Był sobie chłopczyk wierny dziewczynce 
i całą swą miłość zamkną w skrzynce 
lecz każdy wie, że miłość płonie 
więc drewniana skrzynka spaliła się. 

   Ta bajka nie ma jednak szczęśliwego zakończenia. Czar prysł jak bańka mydlana. Nagle wszystko się skończyło…
   To, że panna Victoria Cornelia Bordette tak często przebywała w ich apartamentowcu na Piątej Alei nie uszło uwadze Henry’emu, ojcu Nolana. Atrakcyjna, młoda kobieta przyciągała jego uwagę zapracowanego biznesmena. Wystawne kolacje w ekskluzywnych restauracjach, wyjścia na premiery kinowe i teatralne, przyjęcia charytatywne dla elit Nowego Jorku – wszystko to bardzo imponowało młodej kobiecie, która z każdym kolejnym wyjściem dawała się uwieść staremu kobieciarzowi. Nolan powoli przestawał się liczyć, traktowała go jak zabawkę, z którą można uprawiać seks i uciec bez słowa.
   - Wiesz, że nie muszę udawać… Wcale nie czuję się z tym dobrze, ale tak będzie najlepiej dla nas wszystkich… Przecież wiesz, że cię kocham, prawda? - tłumaczyła Nolanowi, a on bezgranicznie wierzył każdemu jej słowu, choć kłamała mu prosto w oczy. Bawiła się doskonale z jego ojcem.
   Pewnego wieczoru wrócił trochę wcześniej niż zakładał do domu z imprezy w Hiltonie. Zabawa była przednia, ale był na nogach od kilkudziesięciu godzin i marzył tylko o gorącej kąpieli i pójściu spać. Jednak to co zobaczył nie pozwoliło mu zasnąć spokojnym snem przez wiele następnych nocy.
   Od drzwi wejściowych porozrzucane były części męskiej jak i damskiej garderoby. Powoli, po cichu, szedł dalej tym samym korytarzem co dzisiaj. I zobaczył ich razem. Ojciec w samych spodniach od garnituru, ona jedynie w bieliźnie, objęci na skórzanej kanapie i całujących się namiętnie.
   Nie myślał racjonalnie, właściwie to nic nie myślał w tej chwili. Kobieta, którą kochał i ufał jej bezgranicznie, zdradzała go i to z jego ojcem! Przecież takie sytuacje nie zdarzają się w prawdziwym życiu. Do tej pory myślał, że takie historie przydarzają się jedynie w brazylijskich telenowelach, ale widać rzeczywistość jest tak samo zagmatwana i porąbana jak one.  
   Chwycił stojącą nieopodal niego szklaną lampę i z całej siły cisnął ją o podłogę, aby przeszkodzić kochankom. Tak jak przypuszczał odskoczyli od siebie zaskoczeni, a Victoria widząc jego twarz wykrzywioną bólem i złością szybko pozbierała swoje ubrania i ruszyła ku drzwiom wyjściowym.
   - Zadzwonię… - szepnęła tylko za siebie, gdy wychodziła, jednak Nolan nie był pewny czy mówiła to do jego ojca czy do niego. W tej chwili Nolan wolałby, gdyby przestała w ogóle istnieć…
   On także nie zamierzał dłużej pozostać w tym mieszkaniu. Najpotrzebniejsze mu do życia rzecz w większości znajdowały się w pracowni, więc nie odzywając się ani słowem do ojca, który w tym momencie doprowadzał się do ładu, wyszedł i od tej pory swoim domem nazywał starą pracownie matki…

It's simply as that you shouldn't look back, 
and cry, cry for what's been missunderstood.
If you think it;s though  you don't want it enough,
that boy and girl chose to leave us for good. 

3 komentarze:

  1. [Rozdział jest przecudowny. Generalnie uwielbiam dziwne historie, a ten trójkącik można nazwać "dziwnym", nieprawdaż? ;D
    W każdym razie bardzo mi się podobało i czekam na coś więcej Twojego autorstwa.]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ślicznie napisane, miło się czyta. Na dodatek ciekawe :) Po prostu talent! :>]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ O, to już Twoja druga notka! Jestem z Ciebie dumna ;)
    Parę błędów było, ale takie tam drobiazgi. Ogólnie ciekawie, ładnie i zgrabnie i w końcu się wyjaśniła sprawa z tą dziewczyną. Gratulację :D ]

    OdpowiedzUsuń