"Podoba mi się to,
Nie mam zamiaru pękać
Tęsknię za tobą
Nie mam zamiaru pękać
Kocham Cię,
Nie mam zamiaru pękać
Zabiłem Cię,
Nie mam zamiaru pękać"
Nie mam zamiaru pękać
Tęsknię za tobą
Nie mam zamiaru pękać
Kocham Cię,
Nie mam zamiaru pękać
Zabiłem Cię,
Nie mam zamiaru pękać"
It is time to kill the girl, and wake up the women.
Każdy dzień zaczyna się tak samo, oraz kończy. Ile jednak różnic
występuje każdego dnia między wschodem, a zachodem słońca. Wtedy wszystko może się wydarzyć,
wszystko może się zmienić. Jest to czas wolny dla czynów i postanowień, otwarty
na zmiany, zamknięty na trwałość. Nie da się jednak stwierdzić, który dzień
przyniesie ze sobą dobre nowiny, a który wraz ze zniknięciem słońca za
horyzontem, zostawi za sobą łzy goryczy lub rozczarowania. Wygrać z dniem, to
jak dostać los na loterii.
Dźwięk telefonu stacjonarnego,
przypominający alarm, rozległ się w niewielkim domu na Rosehill Avenue 21 w
Toronto. Alison, skupiona na dobieraniu barw do swojego kolejnego obrazu, czy
arcydzieła, jak zawsze nazywała jej bohomazy matka, nawet nie pomyślałaby
podnieść słuchawkę i przerwać denerwujący dźwięk. Amelie, ubrana w fartuszek z
napisem ‘Królowa kuchni może być tylko jedna’, wyszła na korytarz i kontem oka
zmierzyła córkę stojącą przed sztalugą w salonie, po czym podniosła słuchawkę,
w duchu myśląc tylko o tym, by zupa, którą zostawiła na wolnym ogniu, nie wykipiała.
-
Słucham – powiedziała, jednocześnie odgarniając z czoła włosy, oraz wycierając
z czoła niewielkie kropelki potu, których pojawienie się zawdzięczała wysokiej
temperaturze panującej w kuchni. Nie pomagało ani otwarte okno, ani włączony
okap.
-
Dzień dobry, czy mam przyjemność z panią Amelią Owen? – zapytał mężczyzna,
którego głosu kobiecie nie udało się rozpoznać.
-
Przy telefonie. W czym mogę pomóc?
-
Z tej strony dr. McGregor, dzwonie z przykrą wiadomością dotyczącą pani matki.
Jej bardzo się pogorszył. Przeżuty zaczynają w poważnym stopniu atakować płuca oraz wątrobę.
Osobiście uważam, że to najlepszy moment, aby pożegnać się z panią Roswell.
W
korytarzu rozległ się cichy szloch. Amelie bez słowa odłożyła słuchawkę i nie
mogąc złapać oddechu osunęła się na ziemię, zrzucając z pułki doniczkę z
kwitnącym na śnieżnobiały kolor, storczykiem. Dopiero ten nic nieznaczący
odgłos wywołał poruszenie. Alison założyła pędzel za ucho, tym samym brudząc
sobie włosy niebieską farbą, po czym podbiegła do płaczącej matki. Nerwowo
zaczęła zbierać kawałki potłuczonej, ceramicznej donicy, która rozprysnęła się
po ciemnych kafelkach. Amelie domyśliła się, że córka nie wie jak zapytać o
powód jej łez, dlatego zebrała się na odwagę i wykrztusiła z siebie:
-
Dzwonili ze szpitala, prosili by przyjechać i pożegnać się z babcią. Wiem, że
była dla ciebie bardzo ważna, przykro mi, tak bardzo mi przykro.
Śmierć czeka nas wszystkich. Niektórzy doznają jej we śnie, innych
zabierze choroba, najgorzej jednak, gdy ludzkie życie zostaje odebrane przez
drugiego człowieka. Wciąż patrzymy na przemoc, na wojny, które przez ludzkie ręce
odbierają synów i gwałcą córki. Powinniśmy uodpornić się na śmierć, jednak nie
potrafimy. Nie w przypadku bliskich nam osób. Nie ważne czy jesteśmy świadomi
tego, że zbliża się wielkimi krokami, w końcu wieść o nieuleczalnym raku jest
jak sądowy wyrok, od którego nie można się odwołać. Wciąż, przez cały czas tli
się w nas nadzieja, która pozwala spokojnie zasnąć i obudzić się z nowymi
siłami. To prawie tak jakbyśmy chcieli walczyć z wiatrakami, zniszczyć coś
niezniszczalnego. Wszyscy mieliśmy świadomość, że to się stanie, że ona
odejdzie i już nigdy nie zaszczyci nas swoim uroczym uśmiechem, który potrafią
wykonać tylko babcie. Mimo tej świadomości nikt z nas nie był wstanie
przygotować się na ten dzień. A tym bardziej, na dzień poprzedzający jej
śmierć.
Trójka ludzi wysiadła z
samochodu zaparkowanego pod miejscowym szpitalem. Kobieta i mężczyzna ubrani
byli na czarno, a dziewczyna przeciwnie. Alison postanowiła podejść do śmierci
ukochanej babci w inny sposób niż rodzice. Założyła na siebie barwną, letnią
sukienkę i delikatne sandałki. Stojąc przed drzwiami do sali, w której na białej
pościeli leżała staruszka, zawahała się, a łzy zakręciły się w jej oczach.
Usłyszała dźwięk zamykających się drzwi, po czym zorientowała się, że rodzice
są już wewnątrz, przy niej. Widziała jak matka chwyta ją za rękę i odgarnia z
czoła siwe włosy. Uśmiechała się, choć po jej policzkach spływały łzy. Alison zaczęła
nerwowo poprawiać sukienkę, która mimo idealnego stanu, wciąż wydawała
jej się ugnieciona. W końcu chwyciła za metalową klamkę, drzwi ustąpiły pod
naporem jej dłoni i pozwoliły wejść do środka. Niepewnie spojrzała na pomarszczoną i zmęczoną twarz babci i choć
ze wszystkich sił starała się pohamować łzawy potok, nie udało się jej. Słone
krople zaczęły spływać po jej twarzy. Na ten widok starsza kobieta zmartwiła
się. Zdjęła z twarzy maskę tlenową, która ułatwiała jej oddychanie od kiedy
choroba zainfekowała także płuca i uśmiechnęła się lekko.
-
Nie płacz, Duszko – powiedziała głosem, który wydawał się do niej nie należeć.
Był słaby, ochrypnięty, a oddechy między kolejnymi słowami były jak głuche
sapnięcia. – Musisz być otwarta na to co nowe – mówiła, co chwilę przykładając
do ust maskę by zaczerpnąć lekkiego powietrza. – Musisz wierzyć i spoglądać na
wszystko jak artystka, a przecież oni cierpią najszczerzej.
Alison
na sekundę uniosła kącik ust, jakby starając się uśmiechnąć i zagłuszyć zły.
Wystarczyło jednak spojrzeć w jej oczy, by odkryć, że ów zalążek uśmiechu był całkowicie
nieszczery, wymuszony.
-
„Dziękuję za tragedię.(…)” – powiedziała nagle, jakby chcąc w jednym zdaniu
zmieścić wszystkie nieopowiedziane historie i zadać pytania, które już na
zawsze zostaną tajemnicą. – „(…)Potrzebuję tego dla swojej sztuki.”
Nie wiem
jakie powinny być ostatnie słowa skierowane do ukochanej osoby. Ja wybrałam
takie, które nie oznaczały pożegnania. Nie da się wcześniej zaplanować tego, co
chce się wyznać człowiekowi leżącemu na łożu śmierci, bowiem gdy się go
zobaczy, o wszystkim się zapomina. W głowie zostaje tylko pustka, a język plecie,
co przyniesie ślina. Nie da się być gotowym na czyjeś odejście. To tak jakby
dało się przygotować na pustkę.
___od
autorki:________
Trochę
się tego nazbierało, ale zacznę od notki. Nie jest to szczyt, ale się starałam.
Wszelką krytykę przyjmę z otwartymi rączkami. Smutno, ale najpierw musi być
źle, żeby mogło być lepiej.
Cytat
w nagłówku znalazłam gdzieś w sieci, jednak nie był podpisany.
Cytat
z tekstu własności Kurta Cobaina.
Piosenka
Kurt Cobain – Lithium.
Przepraszam za tak szybkie zniknięcie z bloga, w końcu nawet nie udało mi się zacząć wątku, a już poprosiłam o urlop. Powody są dwa, wyjazd oraz nieposłuszeństwo mojego laptopa.
Jeśli osoby, z którymi wcześniej ustalałam choć cień wątku są nadal chętne do pisania, zapraszam.
A, i proszę także o zakończenie mojego urlopu :)
[Notka jest świetna. Fajny pomysł, wykonanie też. Tak trzymaj, kochana! No, kilka błędów było, ale nic wielkiego. A co do wątku, to ja jestem chętna, o. Ty miałaś zacząć, prawda? To zaczniesz? *ładnie prosi*]
OdpowiedzUsuń[Pierwszy fragment kursywą - cholerrrnie prawdziwy.
OdpowiedzUsuńOgólnie czytało się miło, szybko i przyjemnie. Czasem uciekł Ci jakiś przecinek, ale przy moim nadużywaniu to chyba nic takiego xD No, lubię notki, w których coś się dzieje, kiedy moje własne nie wnoszą nic do życia bohatera. Czekam na następną ;)]
[Ach, dziękuję <3
OdpowiedzUsuńNastępne z pewnością się pojawią, choć nie wiem w jak odległym czasie.]