Na wpół przytomna, z potwornym bólem głowy, w kapeluszu przysłaniającym ciemne kosmyki jej włosów opadających delikatnymi falami na nagie ramiona, z których zdążyła zsunąć się zdecydowanie za duża, jak na jej chudziutką postać koszula, ogarniała wzrokiem malowniczą panoramę rozciągającą się tuż przed jej oczyma. Słońce powoli wyłaniało się znad rozciągającej się wzdłuż widnokręgu tafli oceanu, którą z rzadka przyozdabiały niewielkie fale. Magiczną aurę całemu widokowi nadawała w głównej mierze jednak wszechogarniająca cisza, która obserwatorowi dostarczała poczucie spokoju i banalnej radości, a samemu miejscu majestatyczności. Bez wątpienia było to coś niezwykłego, coś dla czego warto było przebyć tak długą drogę. Szczęście, które u celu podróży było nieporównywalne z czymkolwiek innym.
A potem błogą ciszę o poranku przerwał radosny dziewczęcy pisk.
- Zrobiliśmy to! - wraz z pełnymi ekscytacji słowami Amelie rzuciła się swojemu towarzyszowi na szyję, szczęśliwa, że pomimo trudów podróży i wszystkich przeciwności losu, ostatecznie udało im się dotrzeć do celu. Cała szczęśliwa śmiała się wesoło, co i rusz całując Raphaela w każdy możliwy kawałek skóry na jego twarzy. W końcu gdyby nie on i jego wystrzałowa bryka, nigdy by się tutaj nie znalazła.- Atlantic City jest nasze!- krzyknęła na tyle głośno, by każdy mieszkaniec posiadłości nadmorskiej był w pełni świadom tego faktu. Zwłaszcza, gdy dopiero przecierał zmęczone powieki, czy też został wyrwany z rozkosznych objęć Morfeusza. W swoim uniesieniu nie wytrzymała zbyt długo w jednej pozie, zwłaszcza, że uznała, iż Wolfie dostał już należną nagrodę za swoje poświęcenie i zawiezienie jej upartej osóbki nad ocean. Z radosnym śmiechem pognała przez piasek wprost przed siebie, do wody. Minął tydzień, równiutki tydzień, od kiedy Amelie obwieściła z samego ranka zaspanemu Wolfie'mu, że wybierają się na wycieczkę. Spontanicznie, bez większego bagażu, dla zabawy i plaży. Kto by pomyślał, ze będzie to tak zwariowane siedem dni?
*~*~*
Amelie Morel zdawała sobie doskonale sprawę, że musiała wyglądać co najmniej dziwacznie- z wielką torbą przewieszoną przez ramię, siatką ze świeżutkimi wypiekami zawieszoną na drugim ramieniu, papierowym kubkiem czarującej aromatem kawy w lewej dłoni i zgrzewką wody pod prawym ramieniem. Męski kapelusz dumnie tryumfował na jej głowie, a ona sama pokonywała kolejne stopnie kamienicy, byle tylko dostać się do mieszkania Raphaela. Pomimo trudów związanych z wchodzeniem na samą górę, na jej ustach i tak widniał wesoły uśmiech. Nawet wtedy, gdy starsza kobieta, wychodząca właśnie na spacer z pieskiem, posłała jej pełne zdziwienia spojrzenie. Najwidoczniej Amelie musiała sprawiać wrażenie osoby, która zamierzała się tutaj wprowadzić, albo przynajmniej zostać na kilka dni. Nic bardziej mylnego. Panienka Morel chciała tylko wyciągnąć Wolfie'go na małą wyprawę, zwłaszcza, że podzielił się z nią tajemnicą, iż bardzo chętnie wyrwałby się bez słowa z tego miasta. Przynajmniej na jakiś czas. A ona sądziła podobnie.Póki co zaś, wymyśliła, iż w ramach wakacji świetnym pomysłem byłby wypad na wybrzeże. Najlepiej samochodem, najlepiej z kimś, najlepiej by był to właśnie Raphael.
Tak też znalazła się tuż pod drzwiami jego mieszkania, gdzie najpierw pukając subtelnie i z gracją, z każdą kolejną minutą dobijała się coraz usilniej w zdecydowanie mniej przyjemny sposób. Gdy w końcu drzwi otworzył jej właściciel mieszkania, tak jak sądziła całkiem nieprzytomny,ze zdziwieniem wypisanym na twarzy, ona z radonsym uśmiechem na malinowych wargach wślizgnęła się do środka, jednocześnie wręczając chłopakowi kubek z kawą.
- Więc tak... pakuj się i jedziemy na wycieczkę. Albo raczej na plażę, nad ocean. Do Atlantic City. Będzie fajnie - zakomunikowała, jakby był to fakt całkiem błahy, albo wręcz oczywisty i z uśmiechem na swojej bladej twarzyczce spojrzała na Wolfie'go oczami w których tliły się radosne iskierki. Wprawdzie było to szaleństwo, ale kto, jak kto, Rapahel raczej jej nie odmówi. W końcu lubił wariactwa tego typu równie mocno jak i ona. Czy nie?
- Atlantic City? – spytał jeszcze, chcąc się upewnić. Był naprawdę zaskoczony, nie tylko samą bezpośrednią propozycją wyjazdu, ale też nagłym pojawieniem się Amelie i kubkiem kawy, który wepchnęła mu do ręki. Ostrożnie upił łyk, nie chcąc się poparzyć, a zaraz zmarszczył brwi. Czy naprawdę potrzebował zastanowienia? Przecież w życiu wielokrotnie postępował instynktownie, spontanicznie i nieprzemyślanie. Czy pozostało cokolwiek, co jeszcze mógłby zepsuć? – Okej – odparł krótko i wzruszył ramionami. – Daj mi piętnaście minut.
Wolfie odstawił kubek na stolik przy kanapie, która zakrywała bordową plamę po winie na dywanie – pozostałość pamiętnej imprezy, na której się poznali. Zostawiwszy Amelie w salonie, pobiegł do łazienki. Wziął szybki prysznic, założył koszulę z krótkim rękawem i jeansy, po czym pozostawiając wilgotne włosy do wyschnięcia, wspiął się po schodach do swojej sypialni.
Torba treningowa. Wysypał jej zawartość na materac, a do środka powkładał w miarę równo złożone ubrania, trochę bielizny, niewielką kosmetyczkę. Na samym dnie wylądowało to, co zapewniało mu dochody – papierowy woreczek załadowany narkotykami - tak na wszelki wypadek. Do kieszeni spodni wepchnął portfel, o którego zawartość uprzednio zadbał i… chyba był gotowy.
Amelie nie pozostało więc nic innego, jak tylko cieszyć się z decyzji Raphaela, który bezzwłocznie przystał na jej propozycję. Obwieściło się to promiennym uśmiechem i krótkimi owacjami, nie tyle dla chłopaka, ile stanowiły swoiste wyrażenie radości, która dosłownie promieniowała od panienki Morel, zdecydowanie bardziej niż miało to miejsce na co dzień.
- Ah, jedziemy na wakacje!- głos aż jej zachrypł od tej całej ekscytacji, której w żaden sposób dziewczyna nie była w stanie okiełznać. Chciała już rzucać się Wolfie'mu na szyję, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego czynu, który mógł się okazać drastyczny w skutkach.- A i mam śniadanie!- uprzytomniła sobie, że przecież na jej lewym ramieniu wisi siatka ze świeżymi wypiekami.- Nie wiedziałam co lubisz, a tostów nie było, więc wzięłam croissanty i bułki.- zsunęła siatkę z ramienia na nadgarstek i otworzyła szerzej torebkę foliową.- Ale to może później... Najpierw lepiej pokaż mi swoją wystrzałową brykę, której nie miałam okazji oglądać.- raptem powiedziała swoje życzenie, a już stała w progu drzwi, gotowa choćby ścigać się na dół, byle tylko zobaczyć auto, którym mieli udać się w tą zwariowaną, spontaniczną podróż. Śniadanie mogło poczekać.
Nie było najmniejszego sensu się ścigać – w dosyć przestronnym garażu Wolfiego stał tylko jego motocykl i auto, które ze względu na to, że używane jest niezwykle rzadko, przykryte było nie warstwą kurzu, a szarym pokrowcem. Kiedy więc zbiegli schodami na najniższe piętro, Raphael oczekiwał małego rozczarowania Amelie, na które w myśli zareagował uśmiechem.
Zaczął powoli zdejmować pokrowiec.
– Przypomnij mi, że musimy zatankować – powiedział, bo pewien był, że w moment o tym zapomni. Jeszcze tylko chwila i mógł zaprezentować dziewczynie swoje auto w całej okazałości.
Ford Mustang z 1967 roku. Czerwony, z białym, zdejmowanym dachem i skórzanymi siedzeniami. Marzenie z młodych lat, które wreszcie udało mu się spełnić. Wolfie nigdy nie należał do wielkich fanów motoryzacji, ale był chłopakiem – to chyba normalne, że posiadał pewnego rodzaju „smykałkę” w tym kierunku. Być może odziedziczył też ździebko po przybranym ojcu.
- Może być? – zapytał tylko, w międzyczasie otwierając drzwi od strony pasażera. Przecież w tym samochodzie nie było centralnego zamka. Ani klimatyzacji. Tylko szyby otwierane na korbki. – Zapraszam.
Niestety na twarzyczce Amelie nie wymalowało się rozczarowanie, wręcz przeciwnie, była wprost zachwycona i oczarowana maszyną, która ukazała się jej oczom. Panienka Morel bowiem uwielbiała wprost rzeczy, które były oryginalne i odmienne od całej otoczki zmasowanej popkultury. A samochód Wolfie'go ewidentnie zaliczał się pod miano wyjątkowego. Do tego był też przyzwoity pod względem estetycznym.
- Daj spokój! Jest obłędny!- pełnym podniecenia głosem zawołała Amelie, pragnąc już wskoczyć na swoje miejsce pasażera i ruszyć w tą szaloną podróż ku Atlantic City.
- Atlantic City? – spytał jeszcze, chcąc się upewnić. Był naprawdę zaskoczony, nie tylko samą bezpośrednią propozycją wyjazdu, ale też nagłym pojawieniem się Amelie i kubkiem kawy, który wepchnęła mu do ręki. Ostrożnie upił łyk, nie chcąc się poparzyć, a zaraz zmarszczył brwi. Czy naprawdę potrzebował zastanowienia? Przecież w życiu wielokrotnie postępował instynktownie, spontanicznie i nieprzemyślanie. Czy pozostało cokolwiek, co jeszcze mógłby zepsuć? – Okej – odparł krótko i wzruszył ramionami. – Daj mi piętnaście minut.
Wolfie odstawił kubek na stolik przy kanapie, która zakrywała bordową plamę po winie na dywanie – pozostałość pamiętnej imprezy, na której się poznali. Zostawiwszy Amelie w salonie, pobiegł do łazienki. Wziął szybki prysznic, założył koszulę z krótkim rękawem i jeansy, po czym pozostawiając wilgotne włosy do wyschnięcia, wspiął się po schodach do swojej sypialni.
Torba treningowa. Wysypał jej zawartość na materac, a do środka powkładał w miarę równo złożone ubrania, trochę bielizny, niewielką kosmetyczkę. Na samym dnie wylądowało to, co zapewniało mu dochody – papierowy woreczek załadowany narkotykami - tak na wszelki wypadek. Do kieszeni spodni wepchnął portfel, o którego zawartość uprzednio zadbał i… chyba był gotowy.
Amelie nie pozostało więc nic innego, jak tylko cieszyć się z decyzji Raphaela, który bezzwłocznie przystał na jej propozycję. Obwieściło się to promiennym uśmiechem i krótkimi owacjami, nie tyle dla chłopaka, ile stanowiły swoiste wyrażenie radości, która dosłownie promieniowała od panienki Morel, zdecydowanie bardziej niż miało to miejsce na co dzień.
- Ah, jedziemy na wakacje!- głos aż jej zachrypł od tej całej ekscytacji, której w żaden sposób dziewczyna nie była w stanie okiełznać. Chciała już rzucać się Wolfie'mu na szyję, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego czynu, który mógł się okazać drastyczny w skutkach.- A i mam śniadanie!- uprzytomniła sobie, że przecież na jej lewym ramieniu wisi siatka ze świeżymi wypiekami.- Nie wiedziałam co lubisz, a tostów nie było, więc wzięłam croissanty i bułki.- zsunęła siatkę z ramienia na nadgarstek i otworzyła szerzej torebkę foliową.- Ale to może później... Najpierw lepiej pokaż mi swoją wystrzałową brykę, której nie miałam okazji oglądać.- raptem powiedziała swoje życzenie, a już stała w progu drzwi, gotowa choćby ścigać się na dół, byle tylko zobaczyć auto, którym mieli udać się w tą zwariowaną, spontaniczną podróż. Śniadanie mogło poczekać.
Nie było najmniejszego sensu się ścigać – w dosyć przestronnym garażu Wolfiego stał tylko jego motocykl i auto, które ze względu na to, że używane jest niezwykle rzadko, przykryte było nie warstwą kurzu, a szarym pokrowcem. Kiedy więc zbiegli schodami na najniższe piętro, Raphael oczekiwał małego rozczarowania Amelie, na które w myśli zareagował uśmiechem.
Zaczął powoli zdejmować pokrowiec.
– Przypomnij mi, że musimy zatankować – powiedział, bo pewien był, że w moment o tym zapomni. Jeszcze tylko chwila i mógł zaprezentować dziewczynie swoje auto w całej okazałości.
Ford Mustang z 1967 roku. Czerwony, z białym, zdejmowanym dachem i skórzanymi siedzeniami. Marzenie z młodych lat, które wreszcie udało mu się spełnić. Wolfie nigdy nie należał do wielkich fanów motoryzacji, ale był chłopakiem – to chyba normalne, że posiadał pewnego rodzaju „smykałkę” w tym kierunku. Być może odziedziczył też ździebko po przybranym ojcu.
- Może być? – zapytał tylko, w międzyczasie otwierając drzwi od strony pasażera. Przecież w tym samochodzie nie było centralnego zamka. Ani klimatyzacji. Tylko szyby otwierane na korbki. – Zapraszam.
Niestety na twarzyczce Amelie nie wymalowało się rozczarowanie, wręcz przeciwnie, była wprost zachwycona i oczarowana maszyną, która ukazała się jej oczom. Panienka Morel bowiem uwielbiała wprost rzeczy, które były oryginalne i odmienne od całej otoczki zmasowanej popkultury. A samochód Wolfie'go ewidentnie zaliczał się pod miano wyjątkowego. Do tego był też przyzwoity pod względem estetycznym.
- Daj spokój! Jest obłędny!- pełnym podniecenia głosem zawołała Amelie, pragnąc już wskoczyć na swoje miejsce pasażera i ruszyć w tą szaloną podróż ku Atlantic City.
*~*~*
Zadziwiające jak szybko mija czas, gdy dwójka młodych ludzi zaczyna dyskutować na jakikolwiek temat, który tak naprawdę jest tylko pretekstem do rozpoczęcia niekończącej się rozmowy. Pomimo zaciętych dysput i przedstawiania własnych stanowisk i zaopatrywań się na daną kwestię, za chwilę okazuje się to całkiem nieistotne, gdyż wystarczy, że padnie jedno źle sformułowane zdanie, które wywoła salwę śmiechu i nic potem nie będzie miało prawa być odebrane poważnie. Fakt faktem, gdzieś później może przemknie się jakiś poważniejszy temat, ktoś może opowie swoją historie, czy też wyjawi długo skrywaną tajemnicę, a wszystko to będzie miało miejsce przy akompaniamencie jakże mało trafnej ścieżki melodycznej, którą stanowi zwykły radioodbiornik, jednak wszystko będzie przychodzić już znacznie łatwiej, naturalniej. Bo jak to z podróżami bywa, zazwyczaj zbliżają one ludzi, w całkiem magiczny, niewyjaśniony dla nikogo sposób.
Po skończeniu swojego krótkiego wywodu na temat swojej zwariowanej rodzinki, Amelie na tyle była podekscytowana utworem, który akurat leciał z radia, że zaprzestali dalszego paplania o czymkolwiek i oddała się jakże znamienitemu zajęciu, jakim było śpiewaniem piosenki, nawet jeśli ani trochę dobrze jej to nie szło. Zdawała sobie też z tego sprawę, o czym świadczył pełen rozbawienia uśmiech na jej malinowych usteczkach, jednak choć i śpiewaczką najlepszą nigdy nie była, to nie zamierzała odmawiać sobie tej przyjemności, która równie dobrze mogła być odebrana jako test wytrzymałości Wolfie'go na niezbyt piękne wycie w wykonaniu panienki Morel. Oczywiście ją niezwykle to bawiło, przynajmniej dopóki utwór się nie skończył; nie skończył przy akompaniamencie jakiś dziwnie podejrzanych dźwięków, na które w pierwszym momencie nie uznała za stosowne zwrócić uwagi. Całkiem niesłusznie, bo coś wydało bliżej niezidentyfikowany odgłos, coś trzasnęło, a potem samochód najzwyczajniej w świecie się zatrzymał.
Amelie posłała Raphaelowi pełne przerażenia spojrzenie, nie wiedząc co też się dzieje i obawiając się jak też ich dalsza podróż będzie wyglądać, gdy nagle zdała sobie sprawę z jednej, jakże banalnej kwestii o której ponoć miała pamiętać. Paliwo...
Amelie posłała Raphaelowi pełne przerażenia spojrzenie, nie wiedząc co też się dzieje i obawiając się jak też ich dalsza podróż będzie wyglądać, gdy nagle zdała sobie sprawę z jednej, jakże banalnej kwestii o której ponoć miała pamiętać. Paliwo...
Bojąc się teraz bardziej reakcji chłopaka, niż tego co będzie z samochodem i ich wycieczką nad ocean, przygryzła nerwowo wargę, przypominając sobie, jak to zamiast pamiętać o paliwie, bardziej zajęta była wyjawianiem Wolfie'mu tajemnic swojego życia. A teraz... Cóż, teraz było naprawdę nieciekawie, a Amelie aż bała się spojrzeć na swojego towarzysza, w ciszy czekając tylko na chwilę, aż ten zacznie na nią krzyczeć i wyrzucać jej lekkomyślność.
Raphael przez chwilę po prostu nie wiedział, co się stało. Po chwili jednak do niego dotarło - gwałtownie uderzył pięściami w kierownicę i padł na siedzenie samochodu, wciąż głośno oddychając i opanowując gniew.
- Cholera - powiedział tylko i już był na zewnątrz. Wyrzucał z bagażnika kolejne rzeczy, bezładnie układając je na poboczu, wszystko w poszukiwaniu kanistra z benzyną. - Miałaś mi przypomnieć! - krzyknął do Amelie, która dopiero wysiadała z auta. - Chyba nie będę zapieprzać kolejnych stu kilometrów piechotą, bo skończyło nam się paliwo! - po raz drugi podniósł głos. Wreszcie, zrezygnowany, usiadł na asfalcie i zapalił papierosa, który miałby magicznie rozwiązać wszystkie problemy.
Na pierwsze przekleństwo Amelie tylko podciągnęła nogi na siedzenie, podkulając je i obejmując rękoma, najprawdopodobniej życząc sobie stać się w tej chwili niewidzialną. Było to niestety zgoła niemożliwe, a przez świadomość panienki Morel przewijało się poczucie winy, które nie pozwalało jej nie zareagować w żaden sposób, zwłaszcza, gdy to ona była tutaj największym winowajcą, choć na pocieszenie wmawiała sobie, że przecież i sam Wolfie mógł o czymś tak istotnym pamiętać.
- Po pierwsze, wiesz, że nie lubię gdy się przy mnie pali...- zaczęła byle jak, chcąc mieć tylko chwile na zebranie myśli i możliwość wyjaśnienia wszystkiego jak należy; nie było w końcu sensu denerwować się niepotrzebnie. Ale papierosa i tak wyrwała chłopakowi z dłoni. Krzywiąc się niesamowicie przydeptała go, a potem zerknęła na Raphaela, starając się nadać swojemu obliczu możliwie najbardziej stanowczy wyraz.- Po drugie, ty tu jesteś kierowcą, więc też mógłbyś o tym pamiętać. Nie powinieneś więc mnie obarczać całą winą. Po trzecie, ty tu jesteś mężczyzną, więc możesz jednak pójść po paliwo, ja chętnie poczekam.- Z każdym kolejnym słowem w głosie dziewczyny wzrastała złość, co trzeba przyznać w wypadku Amelie było dość niespotykanym zjawiskiem. Niemniej nie zamierzała od tak przyznać się do winy, poddać się bez walki. Z zaciętym wyrazem twarzy, zakładające ręce na piersi, usiadła na krawężniku nieopodal Wolfie'go, sprawiając wrażenie faktycznie obrażonej.
- Nie rzucę palenia z dnia na dzień, bo tobie się tak podoba - Wolfie zmarszczył brwi i powiódł wzrokiem za zgniecioną dawką nikotyny, której wyraźnie potrzebował. - Przyzwyczaj się. - Wiedział, że do Atlantic jest bliżej, niż do Nowego Jorku, więc pierwsza myśl, aby zadzwonić po kogoś, kto zabierze ich z tego przeklętego miejsca i najlepiej odwiezie Amelie do domu, jednocześnie kończąc tę całą przygodę, była definitywnie do odrzucenia. Wstał szybko.- Jasne. Ja jestem tutaj mężczyzną, ja prowadzę i to moja wina. Nie zapominaj, że to ty mnie w to ty wyrwałaś mnie z łóżka. "Wolfie, jedziemy do cholernego Atlantic City!" - Udawany entuzjazm w głosie doprawił kopniak, którego chłopak z całej siły wymierzył w oponę samochodu. - Myśl, Wolfie, myśl... - szepnął praktycznie bezgłośnie, jakby miało mu to pomóc dojść do racjonalnych wniosków. Otworzył drzwi ze stront pasażera, a zaraz także schowek, z którego wyciągnął swój portfel, aby bezpiecznie znalazł się w kieszeni spodni. Wyciągnął też papierosa, którego z niezbyt miłym uśmiechem odpalił na oczach Amelie. Wcale nie lubił robić ludziom na złość. Tylko czasami.
Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę miasta.
Jęk podirytowania wydał się z ust Amelie, bo nie dość, że zapalił, to zrobił to z tym swoim parszywym uśmiechem, a do tego jeszcze zwalał całą winę na nią. Bezczelność, jawna bezczelność.
- Świetnie!- krzyknęła za nim, kiedy odwracając się do niej plecami ruszył w drugą stronę. Obrażona i zła Amelie, nie myśląc ani trochę racjonalnie, wyciągnęła swoją torebkę z siedzenia pasażera, zatrzasnęła z hukiem drzwiczki i ruszyła w drugą stronę, piękny samochód Wolfie'go zostawiając na pastwę losu. No bo zobaczy! Zobaczy, że to ona pierwsza wróci z tą przeklętą benzyną i to w dodatku z tryumfalnym uśmiechem na ustach. A potem jeszcze spali mu te wszystkie papierosy. A co!
Amelie Morel & Wolfie Larsen-Hein
Raphael przez chwilę po prostu nie wiedział, co się stało. Po chwili jednak do niego dotarło - gwałtownie uderzył pięściami w kierownicę i padł na siedzenie samochodu, wciąż głośno oddychając i opanowując gniew.
- Cholera - powiedział tylko i już był na zewnątrz. Wyrzucał z bagażnika kolejne rzeczy, bezładnie układając je na poboczu, wszystko w poszukiwaniu kanistra z benzyną. - Miałaś mi przypomnieć! - krzyknął do Amelie, która dopiero wysiadała z auta. - Chyba nie będę zapieprzać kolejnych stu kilometrów piechotą, bo skończyło nam się paliwo! - po raz drugi podniósł głos. Wreszcie, zrezygnowany, usiadł na asfalcie i zapalił papierosa, który miałby magicznie rozwiązać wszystkie problemy.
Na pierwsze przekleństwo Amelie tylko podciągnęła nogi na siedzenie, podkulając je i obejmując rękoma, najprawdopodobniej życząc sobie stać się w tej chwili niewidzialną. Było to niestety zgoła niemożliwe, a przez świadomość panienki Morel przewijało się poczucie winy, które nie pozwalało jej nie zareagować w żaden sposób, zwłaszcza, gdy to ona była tutaj największym winowajcą, choć na pocieszenie wmawiała sobie, że przecież i sam Wolfie mógł o czymś tak istotnym pamiętać.
- Po pierwsze, wiesz, że nie lubię gdy się przy mnie pali...- zaczęła byle jak, chcąc mieć tylko chwile na zebranie myśli i możliwość wyjaśnienia wszystkiego jak należy; nie było w końcu sensu denerwować się niepotrzebnie. Ale papierosa i tak wyrwała chłopakowi z dłoni. Krzywiąc się niesamowicie przydeptała go, a potem zerknęła na Raphaela, starając się nadać swojemu obliczu możliwie najbardziej stanowczy wyraz.- Po drugie, ty tu jesteś kierowcą, więc też mógłbyś o tym pamiętać. Nie powinieneś więc mnie obarczać całą winą. Po trzecie, ty tu jesteś mężczyzną, więc możesz jednak pójść po paliwo, ja chętnie poczekam.- Z każdym kolejnym słowem w głosie dziewczyny wzrastała złość, co trzeba przyznać w wypadku Amelie było dość niespotykanym zjawiskiem. Niemniej nie zamierzała od tak przyznać się do winy, poddać się bez walki. Z zaciętym wyrazem twarzy, zakładające ręce na piersi, usiadła na krawężniku nieopodal Wolfie'go, sprawiając wrażenie faktycznie obrażonej.
- Nie rzucę palenia z dnia na dzień, bo tobie się tak podoba - Wolfie zmarszczył brwi i powiódł wzrokiem za zgniecioną dawką nikotyny, której wyraźnie potrzebował. - Przyzwyczaj się. - Wiedział, że do Atlantic jest bliżej, niż do Nowego Jorku, więc pierwsza myśl, aby zadzwonić po kogoś, kto zabierze ich z tego przeklętego miejsca i najlepiej odwiezie Amelie do domu, jednocześnie kończąc tę całą przygodę, była definitywnie do odrzucenia. Wstał szybko.- Jasne. Ja jestem tutaj mężczyzną, ja prowadzę i to moja wina. Nie zapominaj, że to ty mnie w to ty wyrwałaś mnie z łóżka. "Wolfie, jedziemy do cholernego Atlantic City!" - Udawany entuzjazm w głosie doprawił kopniak, którego chłopak z całej siły wymierzył w oponę samochodu. - Myśl, Wolfie, myśl... - szepnął praktycznie bezgłośnie, jakby miało mu to pomóc dojść do racjonalnych wniosków. Otworzył drzwi ze stront pasażera, a zaraz także schowek, z którego wyciągnął swój portfel, aby bezpiecznie znalazł się w kieszeni spodni. Wyciągnął też papierosa, którego z niezbyt miłym uśmiechem odpalił na oczach Amelie. Wcale nie lubił robić ludziom na złość. Tylko czasami.
Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę miasta.
Jęk podirytowania wydał się z ust Amelie, bo nie dość, że zapalił, to zrobił to z tym swoim parszywym uśmiechem, a do tego jeszcze zwalał całą winę na nią. Bezczelność, jawna bezczelność.
- Świetnie!- krzyknęła za nim, kiedy odwracając się do niej plecami ruszył w drugą stronę. Obrażona i zła Amelie, nie myśląc ani trochę racjonalnie, wyciągnęła swoją torebkę z siedzenia pasażera, zatrzasnęła z hukiem drzwiczki i ruszyła w drugą stronę, piękny samochód Wolfie'go zostawiając na pastwę losu. No bo zobaczy! Zobaczy, że to ona pierwsza wróci z tą przeklętą benzyną i to w dodatku z tryumfalnym uśmiechem na ustach. A potem jeszcze spali mu te wszystkie papierosy. A co!
Amelie Morel & Wolfie Larsen-Hein
[Ah, fanką opowiadań i stylu pisania autorki Wolfiego jestem już w sumie od paru lat, ale po przeczytaniu tego tekstu jestem chyba dodatkowo fanką autorki Amelie ;> Z pewnością mogę stwierdzić, że ładna mieszankę razem tworzycie! Czekam na part 2 :D ]
OdpowiedzUsuń[Zawsze zaczynam od gorszego aspektu, także nie przestraszcie się oboje na początek :) Było wiele zbyt długich zdań przez, które bardzo gubiliście się w przecinkach (tak wiem, sama nie jestem mistrzem, ale kilka wyraźnych błędów u Was zauważyłam ^^). Co dalej? Szkoda, że cały teks pisany jest oczyma Amelie, z początku myślałam, że będziecie się zamieniać. Ale mimo wszystko bardzo mi się podobało. Wasz tekst to taka fajna odmiana od tych wszystkich smętnych opowiadań. No i ta kłótnia na koniec! Ja bym nigdy nie zostawiała Mustanga z '67 na pastwę losu!! Przyszło mi wyłączenie czekać na kolejną część, którą autorka Wolfiego powinna już zacząć pisać (ach ten shoutbox!). Poprzednik miał jednak rację, dobrana z Was para :> ]
OdpowiedzUsuń[Oj dobrze, że mnie karcisz za te długie zdania, bo to mój niestety zły nawyk, który ciężko wyplenić. Poza tym może tym razem autorka Wolfiego więcej napisze, to będzie lepiej :P W każdym razie, błędy należy wytykać, więc się poprawi na cześć drugą, o.
UsuńPoza tym to cieszę się, że pomimo tych wszelkich błędów, ogólne wrażenie jest pozytywne ^^]
[Błędy zawsze się gdzieś wkradną, ale jeżeli tekst jest przyjemny, to w ogólnym zarysie nawet się ich nie zauważa :)]
Usuń[ No, no, no, ciekawie się zrobiło. Stawiam, że to Amelka pierwsza wróci z benzyną, ale to chyba zbyt oczywiste, prawda?
OdpowiedzUsuńMnie się bardzo podobało, notka pogodna, więc humor od razu się poprawia, nawet jeśli na zewnątrz jest ponuro. I czekam na drugą część :D ]
[Ojejusiu! Nie sądzę, by ktokolwiek czytał teraz mój komentarz, bo dodaję go zbyt późno, ale... to nieistotne. Było świetnie, nie mogę się doczekać części drugiej. A więcej nie chce mi się pisać *leń*
OdpowiedzUsuńAch, jeszcze jedno. Lubię słowo "ździebko" xD Jest megaczadowe.]